piątek, 25 września 2015

Czym jest w rzeczywistości bycie akcjonariuszem i dlaczego nie zawsze warto kupować akcje debiutującej spółki?

Czym jest w rzeczywistości bycie akcjonariuszem i dlaczego nie zawsze warto kupować akcje debiutującej spółki?

Zanim dokona się zakupu akcji jakiejkolwiek spółki warto dokładnie zrozumieć czym w rzeczywistości jest, tak wydawałoby się z pozoru oczywista rzecz, bycie akcjonariuszem. Powszechnie wiadomo że, kupując akcje spółki wchodzącej na giełdę, nabywca staje się jej współwłaścicielem i ma związane z tym prawa. Jest wiele praw i przywilejów przysługujących akcjonariuszom spółek giełdowych.

Chciałbym się w tym artykule skupić na jednym, moim zdaniem kluczowym aspekcie posiadania akcji. Będąc posiadaczem akcji spółki, ich właściciel jest w rzeczywistości współwłaścicielem firmy w stosunku do wielkości posiadanych akcji. Płynie z tego oczywisty wniosek, że zarówno prezes jak i zarząd firmy są pracownikami akcjonariusza. W związku z tym, jako pracownicy powinni dbać o jego interesy oraz o to, żeby zainwestowane pieniądze były jak najlepiej ulokowane i co się z tym wiąże przynosiły jak najlepszą stopę zwrotu. Niestety praktyka rynkowa pokazuje, że nie zawsze tak jest. Mimo coraz wyższej kultury korporacyjnej oraz działania kodeksu dobrych praktyk na GPW, wielu emitentów akcji nie podchodzi do akcjonariuszy na zasadach partnerskich.

Niestety wciąż duże grono właścicieli spółek oraz prezesów traktuje emisję i sprzedaż akcji jako możliwość produkcji własnych pieniędzy lub sprzedawania swoich udziałów po bardzo wysokich cenach. Jest to w głównej mierze uwarunkowane brakiem wiedzy oraz otwarcie mówiąc naiwnością inwestorów.

Logicznym jest przecież to, że nabywając akcje dowolnej firmy, kupujący jest właściwie skazany na obietnice prezesa i zarządu, co do jej przyszłości. Uściślając spółka dostaje pieniądze od kupującego właściwie jedynie w zamian za obietnicę ich pomnożenia. Emitująca akcje firma nie jest zobowiązana do płacenia żadnego oprocentowania, tak jakby to miało miejsce w przypadku obligacji lub kredytu z banku. W obliczu tych wniosków wysoce niepokojąca wydaje się wszechobecna kampania reklamowa spółki, przed jej wejściem na giełdę. Dlaczego taka sytuacja ma miejsce?

Skoro firma reklamuje swoje akcje jako produkty, to oczywistym jest, że traktuje akcjonariuszy jak klientów a nie współwłaścicieli. Chce im po prostu sprzedać jak najwięcej towaru (akcji) po jak najwyższej cenie! W trakcie procesu decyzyjnego związanego z doborem akcji do portfela, mnie jako inwestora giełdowego, mało obchodzi jak bardzo spółka jest znana czy też jaka jest świetna według właścicieli. To na czym się skupiam to jej przyszłość, plany a najbardziej to ile zarobi i jak szybko zwróci mi się moja inwestycja.

Negatywnych przykładów na naszej giełdzie jest mnóstwo. Zwłaszcza w obliczu hossy giełdowej i dobrej koniunktury rynkowej. Za całkowitą inwestycyjną abstrakcję należy uznać sytuację, w której kupujący akcje debiutującej firmy za 1 zł zysku płacą 100 zł (wskaźnik C/Z = 100).

Zakładając, że w powyższym przykładzie inwestorzy zachowują się racjonalnie trzymają akcje oczekując zwrotu z inwestycji w okresie 7 maksymalnie 10 lat. Przeprowadzając prostą kalkulację szybko można dojść do wniosku, że przy powyższych założeniach zyski spółki powinny rosnąć odpowiednio przez 7 lat w tempie 70% rocznie. Wydłużając horyzont inwestycyjny do 10 lat oczekiwany wzrost wynosi około 40% rocznie. Każdy przedsiębiorca i realista doskonale wie, że w praktyce tego rodzaju założenia są wysoce wątpliwe i mało realne!

Prezes takiej spółki najczęściej nie zdaje sobie z tego oczywiście sprawy albo niewiele go to obchodzi. Później jedynie udaje zdziwienie, że podczas gdy zyski spółki rosną 10% rocznie jej kurs leci w dół. Irytującym jest jak jeszcze wszem i wobec stwierdza, że nie ma żadnych powódek żeby kurs spadał, bo spółka realizuje założoną strategię.

Każdy inwestor potrafiący liczyć, wie przecież, że w takim tempie (wzrost zysków o 10%) zwrot z inwestycji nastąpi dopiero po 25 latach. Tylko zwrot bez wypracowania jakichkolwiek zysków. Przy tego rodzaju założeniach zdecydowanie lepiej już ulokować pieniądze na lokacie w banku. Lokując środki na 25 lat przy oprocentowaniu jedynie 3,5% rocznie ostateczna inwestycja przyniesie około 130% zysku.

Zdecydowanie bardziej negatywnie należy ocenić sytuację, w której przy powyższych założeniach, „dżentelmen”, będący właścicielem spółki sam na debiucie sprzedaje swoje akcje po wywindowanych cenach. Przy tak wygórowanych oczekiwaniach nie musi nawet specjalnie sabotować założonej strategii, bo kurs i tak będzie tracił na wartości, aż w końcu on sam je odkupi po dużo niższej cenie.

W Stanach Zjednoczonych (najbardziej dojrzałym rynku giełdowym świata) oczywiście sprawa wygląda zupełnie inaczej. Żeby nie wiem jaka była hossa nikt nie kupi spółki debiutującej, płacąc 100$ za 1$ zysku. Inwestorzy, z racji swojego doświadczenia i wiedzy nie zareagują żadnym popytem na tego rodzaju oferty. W USA prezesi spółek giełdowych dobrze wiedzą kim jest dla nich akcjonariusz i jakie obowiązki wobec niego mają. Zresztą, jak prezes nie będzie wiedział to SEC (Securities and Exchange Commission) szybko mu przypomni.

Tutaj fantastycznym przykładem jest Google. Jego właściciele specjalnie wprowadzali spółkę na parkiet po niskiej cenie, bo chcieli, aby akcjonariusze na nich zarobili. No i oczywiście nie sprzedawali swoich akcji tylko robili nową emisję, bo wiedzieli, że za jakiś czas będą kosztowały dużo więcej. Dopiero z czasem, konsekwentnie, niezależnie od sytuacji rynkowej upłynniali część posiadanych akcji wcześniej to zapowiadając.

W Polsce właściciele spółek debiutujących oczywiście robią całkowicie inaczej. Obiecują dynamiczny rozwój, z którego najczęściej nic nie wychodzi. W ramach emisji akcji próbują uplasować oprócz nowych akcji swoje własne. Często okazuje się, że z czasem z wcześniejszych zapowiedzi nic nie wychodzi. Tylko, że to już nie jest ich problem - oni sprzedali swoje udziały i mają tani kapitał na inwestycje.

Ten artykuł pisałem z myślą o tym, aby pobudzić w Tobie refleksję na temat racjonalności zachowań polskich inwestorów. Nasz rynek jest wciąż młody i opisane powyżej sytuacje są aż nadto częste. Dlatego właśnie, nigdy nie kupuję akcji debiutujących spółek. Nie mam czasu ani siły czytać prospektów emisyjnych oraz analizować wycen oraz szans na rozwój, które najczęściej się nie sprawdzają. Zdecydowanie lepiej czuję się, gdy wiem już jak je rynek wycenia i w którym kierunku ma zamiar podążać.

W tym celu korzystam z wskaźników spółek dostępnych w Sindicator.net. Sprawdzam jakie wartości przyjmuje wskaźnik C/Z (ile złotych płacę za 1 zł zysku) dla moich potencjalnych celów zakupowych. Na podstawie tych wartości już wstępnie jestem w stanie ocenić sensowność danej inwestycji. Oczywiście są to wyniki za ostatni rok i mogą być obarczone różnego rodzaju przypadkowymi wydarzeniami.

Analizując za pomocą tego rodzaju metod, trzeba oczywiście podejść do tego znacznie szerzej. Ja w tym momencie nie mam takiego celu. Chcę tylko, abyś sobie uświadomił, że kupując akcje, płacisz za przyszłe zyski, więc zastanów się czy spółka jest je w stanie dla Ciebie w przyszłości wygenerować.


Pozdrawiam i życzę dużych zysków,
Paweł Biedrzycki

StrefaInwestorow.pl
Praktycznie o Inwestowaniu

Czym jest bycie aukcionariuszem?

Czym jest bycie aukcionariuszem

Problem, który chcę opisać w poniższym artykule dotyczy chyba najczęstszego błędu z dziedziny psychologii inwestowania, popełnianego przez początkujących inwestorów. Zaprezentuję go na przykładach dwóch spółek: Netii i Waripmex oraz opiszę dlaczego ten błąd może doprowadzić inwestora do dużych kłopotów.

Pamiętam jak kilka lat temu, rozpoczynając swoją karierę giełdową wręcz w książkowy sposób cierpiałem na typowy syndrom początkującego inwestora. Kiedy ponosiłem stratę na jakiejś spółce, wydawało mi się, że dopóki nie sprzedam akcji ta strata jest wirtualna. W ten oto sposób czekałem, aż kurs odbije w górę żeby odsprzedać, co oczywiście najczęściej nie następowało. Mimo to cierpliwie czekałem usprawiedliwiając się, że mam do czynienia z wciąż niezrealizowaną stratą. W ten oto sposób kurs posiadanej przeze mnie spółki dalej opadał powiększając moją stratę z 10 do 20 a potem 30%.

Dopiero po kilku latach doświadczeń i przeczytaniu sporej ilości książek o giełdzie dowiedziałem się, że popełniałem najgorszy grzech giełdowego gracza. Swoją drogą w tym temacie bardzo polecam świetną lekturę "Giełda, wolność i pieniądze. Poradnik spekulanta" autorstwa Van K. Tharp'a.

Ze stratą jest jak z wpadaniem do studni, im głębiej wpadasz tym trudniej się z niej wydostać. Czysta matematyka najlepiej odwzorowuje zasadę działania "śliskiego dołka":

  • Jeżeli pozwolisz sobie na 10% stratę, to aby wrócić do punktu wyjścia musisz odrobić 11%.
  • 20% strata wymaga odrobienia 25%, aby powrócić do punktu wyjścia.
  • Jeżeli stracisz 40% musisz zarobić 67%, żeby wrócić do punktu wyjścia.
  • 50% strata wymaga 100% zysku, aby powrócić do punktu wyjścia.
  • Jeżeli stracisz 90% to już praktycznie możesz zapomnieć o pieniądzach, bo powrót do punktu wyjścia wymagać będzie 900% stopy zwrotu.

Dopiero po kilku latach inwestowania, gdy odkryłem tę zależność w swoim planie inwestycyjnym zawarłem regułę, że nigdy nie pozwalam sobie na stratę większą niż 10% zainwestowanej kwoty. Gdy kurs dochodzi do tej granicy choćbym miał nie wiem jak silne przekonanie, że kurs odbije wychodzę ze spółki. Nie chcę wpaść do śliskiego dołka. Po sprzedaży akcji czekam na oznaki siły, aby odkupić papiery spółki i odrobić stratę. Jeżeli kurs dalej spada oznacza, że jednak się myliłem i dzięki swojej zasadzie uniknąłem pogrążania się w stracie.

To jest właściwie najważniejsza część każdej strategii inwestycyjnej - umiejętne radzenie sobie ze stratami. Bo to, że każdy (nawet najlepszy) inwestor będzie ponosił straty jest pewne w 100%. Dlatego osoba podchodząca poważnie do kwestii inwestowania powinna w swoim planie określić jaki maksymalny poziom straty jest w stanie zaakceptować i niezależnie od warunków rynkowych tę zasadę egzekwować i zamykać pozycję. W ten sposób tniesz straty.

Jako przykład tego do czego może prowadzić przetrzymywanie pozycji można odwołać się do historii spółki Netia.

Każdy inwestor, który zakupił akcje Netii w 2000 roku po cenie 120 zł z przekonaniem, że spółka da w przyszłości duże zyski mógł wpaść w poważne kłopoty. Zwłaszcza w sytuacji, gdy mimo spadku kursu dalej trzymał jej akcje. Gdybym ja zakupił akcje Netii po cenie 120 zł z pewnością bym je sprzedał najpóźniej w okolicy 108 zł i w obliczu dalszych spadków zapomniałbym o spółce.

Osoba, która by dalej trzymała te akcje patrzyłaby jak z miesiąca na miesiąc po pęknięciu bańki internetowej jej akcje leciały na łeb na szyje. Po 10 latach kurs Netii oscyluje w okolicy 4 - 5 zł. Daje nam to stratę na poziomie około 96%. Takiej straty praktycznie już się nie da odrobić, bo żeby wrócić do punktu wyjścia kurs spółki musiałby teraz wzrosnąć o około 3000%.

Spytasz pewnie teraz jak to możliwe, żeby ktoś trzymał akcje tak długo? Ja w tym momencie powiem, że mogę się założyć, że na pewno ktoś jest w takiej sytuacji (zresztą znam jedną taka osobę). To właśnie takie osoby najbardziej się sparzyły na giełdzie i po takich doświadczeniach z pewnością juz nigdy nie wrócą na parkiet. Wszystkiemu jest winna nadzieja na powrót kursu w górę i poczucie wirtualności straty.

Dlatego, jeżeli chcesz uniknąć takich doświadczeń uwzględnij w swoim planie inwestycyjnych poziom, po którym bezwarunkowo będziesz ciął straty. Nie zdawaj się na nadzieję, bo przecież nadzieja jest matką głupich!. Za moim podejściem przemawia czysta matematyka, którą Ci zaprezentowałem wyżej.

Na zakończenie przedstawię Ci jeszcze jeden bardziej aktualny przykład.

Warimpex SA spółka, która debiutowała na GPW w Warszawsie na początku stycznia 2007 z kursem 59 zł. Inwestora, który kupił wtedy akcje z silnym przeświadczeniem, że kurs wzrośnie (w końcu to debiutująca spółka) spotkała niemiła niespodzianka. Kurs spółki wyznaczył minimum swoich notowań w okolicy 4,9 zł pod koniec 2009 roku. Daje to stratę w postaci ponad 90%. Żeby to odrobić kurs musiałby wzrosnąć o ponad 1200%. Jak na razie nie zanosi się na to, żeby kurs miał tak uczynić i wątpię aby to kiedykolwiek nastąpiło.

Czy zauważyłeś jeszcze jedną analogię miedzy sytuacją Netii i Warimpexu? Powiem tylko to, że obydwie spółki debiutowały w czasie, gdy sektor w którym działały, był w trakcie największej hossy, która uśpiła czujność inwestorów.

Na zakończenie wspomnę jeszcze tylko, tytułem uściślenia, że są momenty, w których każdy inwestor w końcu godzi się ze stratą. W wypadku Netii na 96% stratę wystarczyło poczekać tylko nieco powyżej rok. Nie oznacza to oczywiście, że inwestor musi czekać aż kurs odbije z powrotem i wzrośnie o 3000%, bo prawdopodobnie to się już nigdy nie nastąpi. Oznacza to jedynie, że aby wrócić do punktu wyjścia trzeba znaleźć spółkę, która urośnie o 3000%, a takich jest bardzo mało i to nie tylko na GPW. Drugą stroną medalu jest wytrzymanie takiego wzrostu, co jest znacznie trudniejsze niż godzenie się ze stratą. Bo tak jest właśnie zbudowana psychika ludzka, mamy tendencję do odwlekania strat i szybkiego realizowania zysków. Dlatego właśnie na giełdzie mniej niż połowa inwestorów odnosi sukces.


Pozdrawiam i życzę dużych zysków,
Paweł Biedrzycki

StrefaInwestorow.pl
Praktycznie o Inwestowaniu

niedziela, 31 maja 2015

Inwestowanie długoterminowe – czy to się opłaca?

Inwestowanie długoterminowe – czy to się opłaca?


Autor: Artelis


Nadszedł moment, w którym decydujesz się na zainwestowanie zgromadzonego kapitału. Zanim podejmiesz decyzję o wyborze konkretnych instrumentów finansowych, musisz rozważyć odpowiednią strategię.


Chociaż część inwestorów obiera strategię daytrading, niektórzy rozważają inwestowanie długoterminowe. Na co się więc zdecydować?

Istotą inwestowania długoterminowego jest zdeponowanie kapitału w określone instrumenty finansowe na długi czas – najczęściej w perspektywie kilkuletniej.

Inwestowanie długoterminowe zmniejsza ryzyko

Każda inwestycja, szczególnie w przypadku potencjalnie wysokich zysków, wiąże się z dużym ryzykiem. Inwestowanie długoterminowe daje jednak dość duże bezpieczeństwo. Istnieje bowiem zasada, że nawet największe załamanie na giełdzie zostanie nadrobione – z dużą nawiązką – w perspektywie czasu. Po bessie zawsze przychodzi hossa, dzięki czemu nie tylko można zrekompensować powstałe straty, ale i osiągnąć wysoką stopę zwrotu.

W przypadku inwestowania długoterminowego ograniczasz ryzyko. Dlatego taka strategia uważana jest za bezpieczniejszą, np. w porównaniu z inwestowaniem średnioterminowym czy daytrading.

Możliwość skorzystania z zysków odkładana w czasie

Nie da się jednak ukryć, że inwestowanie długoterminowe ma też pewną wadę. Posiadany kapitał mrozisz na wiele lat, a korzyści z wypracowanych zysków widoczne są najczęściej po długim czasie.

Dlatego nie jest to dobra forma inwestowania dla osób starszych, którym zależy na szybszym osiągnięciu zysków. Nie jest to także rozwiązanie korzystne dla inwestorów, którzy będą chcieli skorzystać z inwestowanego kapitału wcześniej.

Inwestowanie długoterminowe – dla kogo?

Inwestowanie długoterminowe nie jest strategią odpowiednią dla każdego inwestora, z uwagi na fakt odłożenia w czasie możliwości skorzystania z wypracowanych zysków.

Taką strategię obierz, jeśli:

  • możesz pozwolić sobie na zamrożenie sporego kapitału na kilka-kilkanaście lat,
  • chcesz zmniejszyć ryzyko inwestycyjne.

W co inwestować długoterminowo?

Inwestowanie długoterminowe to szeroki zakres możliwości. W dłuższej perspektywie czasu możesz zainwestować w nieruchomości, trunki, sztukę, a także zdecydować się na inwestycje giełdowe.

Bez względu na to, jaką drogę obierzesz, pamiętaj o dywersyfikacji instrumentów finansowych. Kapitał zdeponuj w różne instrumenty, by znacznie ograniczyć ryzyko inwestycyjne.


Artelis.pl - Twoja wiedza

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

sobota, 29 listopada 2014

Na czym polega inwestowanie alternatywne?

Na czym polega inwestowanie alternatywne?


Autor: Artelis


Oprócz tradycyjnych form inwestowania kapitału, coraz większą popularnością cieszą się inwestycje alternatywne. Na czym to polega i rzeczywiście pozwala osiągnąć duże stopy zwrotu?


Ogromna różnorodność tego rynku, brak konieczności posiadania pokaźnego kapitału początkowego, możliwość osiągnięcia wysokich zysków – to zalety determinujące popularność instrumentu, jakim jest inwestowanie alternatywne. Decydując się jednak na takie rozwiązanie, należy mieć na uwadze długi horyzont inwestycyjny. Czasami na zyski trzeba czekać latami, ale cierpliwość popłaca – zwykle można wypracować naprawdę zadowalające stopy zwrotu.

Inwestowanie w wino

Jeśli chodzi o inwestowanie alternatywne, jednym z najpopularniejszych segmentów jest inwestowanie w szlachetne trunki, czyli wino. Strategia zakłada budowę portfela inwestycyjnego w oparciu o alkohole leżakujące jeszcze w beczkach oraz w oparciu o wina już zabutelkowane – w celu lepszej dywersyfikacji i zmniejszenia ryzyka inwestycji.
Inwestując w wino, najczęściej wybiera się trunki z rejonu Bordeaux–Médoc i Saint-Émilion oraz wina burgundzkie ujęte w klasyfikacji Premier Cru 1855. To właśnie te alkohole uznawane są za najbardziej luksusowe i prestiżowe.

Inwestowanie w whisky

W segmencie inwestycji w szlachetne trunki popularnością cieszy się także whisky. Istotą tej formy inwestowania jest fizyczny zakup butelek tego alkoholu i przechowywanie ich do momentu sprzedaży.
O tym, ile można zyskać niech świadczy przykład butelki Black Bowmore. W ciągu kilkunastu lat podrożała o 2166% (ok. 166% w skali 1 roku). Gdy alkohol pojawiał się na rynku, kosztował zaledwie 150 €. Jego wartość wzrosła do 3250 €!

Inwestowanie w przedmioty kolekcjonerskie

Przedmiotem inwestycji alternatywnych mogą być m.in. znaczki i monety kojarzące się z nudnymi zainteresowaniami. Okazuje się, że takie hobby może być jednocześnie dość zyskowne, ponieważ rynek przedmiotów kolekcjonerskich wydaje się być stabilny i wolny od finansowych zawirowań.
Zaletą inwestowania w przedmioty kolekcjonerskie jest możliwość rozpoczęcia inwestycji bez konieczności posiadania pokaźnego kapitału. Inwestując na małą skalę, ale systematycznie i w odpowiednio długim horyzoncie inwestycyjnym, można wypracować naprawdę wysoką stopę zwrotu.

Inwestowanie w dzieła sztuki

Inwestowanie w sztukę to jedno z najbardziej intratnych, ale też najbardziej kosztownych form alternatywnego pomnażania kapitału. Zakup wyjątkowych dzieł sztuki to spory wydatek oscylujący w granicach kilku tysięcy do kilkuset milionów dolarów. Na mniej zamożnych inwestorów czekają dzieła młodych, lokalnych artystów. Jeżeli inwestor ma „nosa” do takich nieznanych jeszcze artystów, w przyszłości może uzyskać wysokie stopy zwrotu przy sprzedaży zakupionych dzieł sztuki.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Forex. Pipsy a widełki cenowe.

Forex. Pipsy a widełki cenowe


Autor: Artelis


Jednym z podstawowych pojęć, które pojawiają się przy przeprowadzaniu każdej transakcji na rynku Forex jest pips (punkt). Jego znaczenie jest równie ważne co widełek cenowych.


Każdy, kto rozpoczyna swoją przygodę z rynkiem Forex dowiaduje się, że pip to najmniejsza jednostka ceny. Warto przy tym pamiętać, że pip określany jest również innymi pojęciami – „punkt” i „pips” (od angielskiego zwrotu „percentage in point”). W praktyce ma on znaczenie wówczas, gdy mowa o wartości poszczególnych par walutowych. Na Forex bowiem, przy znaczącej części par walutowych, wartość podawana jest z dokładnością do czterech miejsc po przecinku (w efekcie zatem pip wynosi 0,0001). Wyjątkiem od tej zasady jest choćby jen japoński (wartość pip wynosi 0,001). Ale pips istotny jest również w odniesieniu do tzw. widełek cenowych, czyli spreadu.

Pips a spread

Wśród terminów jakie pojawiają się na rynku Forex wskazać można m.in. omówiony wyżej pips i widełki cenowe. Aby odpowiedzieć na pytanie, czym one są, należy wskazać, że w transakcjach walutowych każdy inwestor ma do czynienia z dwoma cenami, np. EUR USD 1,2753/1,2793. W tym przykładzie różnica ceny wynosi 40 pipsów. Jednocześnie po prawej stronie znajduje się cena, za którą można kupić daną walutę (tzw. cena ask), po lewej zaś cena sprzedaży (tzw. cena bid). Różnica między tymi cenami to właśnie widełki cenowe czy też spread.

W praktyce o spreadzie mówi się najczęściej w kontekście kosztów, jakie inwestor ponosi, gdy inwestuje na rynku walutowym. Osoby, które dopiero zaczynają, powinny zwrócić uwagę na tę kwestię wybierając brokera. Część z nich oferuje bardzo niskie widełki cenowe, ale jednocześnie rekompensuje sobie cenę przez inne prowizje. W konsekwencji zatem zapłacić można znacznie więcej.

Mniejsze czy większe widełki cenowe?

Gdy inwestor jest świadomy tego, że przez pojęcie „widełki cenowe” określa się różnicę między ceną kupna a ceną sprzedaży, to może zastanawiać się, jaka sytuacja jest dla niego bardziej korzystna: czy taka, gdy widełki będą mniejsze, czy taka, gdy widełki będą większe? W tym przypadku odpowiedź jest jednoznaczna – mniejsze widełki cenowe pozwalają inwestorowi na osiągnięcie większego zysku. Dzieje się tak dlatego, że wówczas odnotowane zostają mniejsze ruchy w zakresie kursów poszczególnych walut. Wówczas też inwestorzy nierzadko sięgają po opcję dźwigni finansowej, która pozwala na maksymalizowanie zysków.


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.