wtorek, 22 marca 2011

Inwestorzy wolą obstawiać wzrosty

Inwestorzy wolą obstawiać wzrosty

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Możliwość zarabiania nie tylko na wzrostach ale także na spadkach - to jedna z potencjalnych zalet produktów strukturyzowanych, powtarzana jak mantra przez zwolenników tej formy inwestowania. Niestety w polskich realiach ten walor struktur nie został jak na razie zbyt mocno wykorzystany. Mimo że ostatnie kilkanaście miesięcy to ...
Możliwość zarabiania nie tylko na wzrostach ale także na spadkach - to jedna z potencjalnych zalet produktów strukturyzowanych, powtarzana jak mantra przez zwolenników tej formy inwestowania. Niestety w polskich realiach ten walor struktur nie został jak na razie zbyt mocno wykorzystany. Mimo że ostatnie kilkanaście miesięcy to prawdziwe eldorado dla niedźwiedzi.

Od początku 2007 roku na polskim rynku pojawiło się prawie 400 struktur. W różnej formie - polis ubezpieczeniowych, lokat, certyfikatów depozytowych, funduszy zamkniętych. Do tego może nawet drugie tyle w ramach bankowości prywatnej - tutaj niestety dostęp do informacji o oferowanych produktach jest bardzo ograniczony. W ramach tych rozwiązań do dyspozycji inwestorów były bardzo różnorodne klasy aktywów. Jeśli akcje to niekoniecznie światowe blue chipy ale na przykład spółki z sektora energii odnawialnej czy atomowej lub z egzotycznych regionów takich jak Bliski Wschód czy Afryka Północna. Oczywiście surowce - ropa, gaz ziemny, metale szlachetne i przemysłowe, a także towary rolne - cukier, pszenica, soja, kawa itp. Do tego gotowe strategie inwestycyjne złożone z różnych klas aktywów i "zarządzane" według automatycznie działających modeli. Niestety prawie wszystkie strategie zakładały wzrost tej czy innej klasy aktywów. Tymczasem jeśli spojrzymy na ostatnie kilkanaście miesięcy trudno będzie znaleźć coś co rosło. Dominował kolor czerwony.

W dosyć szerokiej już ofercie polskich struktur udało mi się znaleźć dwie rzeczywiście "niedźwiedzie". Przy czym nie liczę tutaj produktów Noble Banku i mBanku. Instytucje te odpowiednio w połowie 2008 i na początku 2009 roku zaproponowały zestawy produktów o "lustrzanych" strategiach - na spadki i na wzrosty. Noble Bank w ten sposób potraktował WIG20 oraz ropę naftową, a mBank skupił się tylko na indeksie polskich blue chipów. Dlaczego nie uwzględniam tych produktów? Były to swego rodzaju eksperymenty. Noble Bank nie wrócił do pomysłu. mBank też chyba odpuścił sobie taką strategię. Inwestorzy oczekują jednak od instytucji finansowej że będzie miała jakąkolwiek wizję rozwoju sytuacji rynkowej, a produkt który aktualnie proponuje jest w jej przekonaniu odpowiedni w danym momencie. Oferowanie jednocześnie dwóch produktów obstawiających dwa przeciwstawne scenariusze przypomina komunikat w stylu: „nie chcemy nic sugerować, decyzja należy wyłącznie do klienta” lub dosadniej: „umywany ręce”. Duety tego typu można więc porównać do produktów które obstawiają jednocześnie dwa scenariusze - wzrostowy i spadkowy, oczywiście wiąże się to określonymi ograniczeniami, bo łapanie dwóch srok za ogon nie jest łatwe.

A te dwa prawdziwie niedźwiedzie produkty? Jeden to Aegon Bessa. Jest to węgierski fundusz inwestycyjny, który chroni 90% kapitał inwestując głównie w bony skarbowe i depozyty. Niewielka część aktywów lokowana jest w opcje sprzedaży (opcje put) na WIG20. W efekcie fundusz zarabia gdy indeks spada. Nie jest to udział 1:1 ale między 25 a 50 proc. absolutnej wielkości spadku WIG20. Od początku notowań w listopadzie 2007 fundusz jest 17% na plusie. Nie jest to najbardziej efektywne rozwiązanie dla giełdowych niedźwiedzi ale punkt dla Aegona za odwagę. W pierwszej transzy Aegon pozyskał jedynie ok. 12 mln zł aktywów, w kolejnych trzech ta wartość rosła aż do 56 mln zł we wrześniu 2008. W miarę jak giełda leciała w dół inwestorzy chętniej wybierali taki właśnie produkt. Klasyka.

Kolejna propozycja na spadki to obligacje strukturyzowane dostępne w ramach bankowości prywatnej Banku Millennium. Był to 3-letni produkt z pełną gwarancją kapitału, który wystartował w grudniu 2007 roku. W tym przypadku inwestor miał 120-procentowy udział w bezwzględnej wartości spadku notowań koszyka 15 amerykańskich spółek które w 100 proc. uzależnione są od popytu z rynku lokalnego w USA. W tym przypadku minimalna kwota jaką trzeba było wyłożyć na zakup obligacji wynosiła aż 250 tys. zł. Oferta trafiła więc do nielicznych, zamożnych klientów.

Już na przykładzie Millennium widać jednak jak atrakcyjne parametry można było osiągnąć w produkcie nastawionym na spadki. Gdyby bank zdecydował się zagrać na wzrost wspomnianego koszyka spółek wówczas udział w tym wzroście byłby znacznie niższy niż 120 proc. - być może nawet dwukrotnie. Wynika to stąd że w większości przypadków opcje put (dające zarabiać w czasie spadków) są tańsze niż opcje call (dające zysk na wzrostach). Wynika to stąd, że większość aktywów ma pozytywny forward - czyli ich przyszła wartość, wyliczona matematycznie jest wyższa niż obecna. Na przykład ropa z dostawą w sierpniu jest nawet o 30 proc. droższa niż ropa z dostawą w marcu - to znacznie więcej niż koszty przechowywania tego surowca przez te kilka miesięcy. A opcja to nic innego jak wycenione w pieniądzu prawdopodobieństwo, że cena danego instrumentu finansowego będzie w przyszłości kształtować się określony sposób. Skoro matematyka mówi że akcje, złoto czy ropa za rok będą droższe niż obecnie to również opcje na wzrost będą droższe niż te na spadki. Spadki są więc, przynajmniej w teorii, mniej prawdopodobne. A im tańsza opcja tym lepsze parametry produktu - przede wszystkim wyższa partycypacja i tym samym potencjalny zysk w przypadku trafnego obstawienia scenariusza.

A mimo to struktury na spadki są rzadkością. I to nie tylko w Polsce. W Niemczech od początku 2007 roku struktur na spadku pojawiło się ok. 1000. Kolejne 3600 produktów miało jakiś element zarabiania na spadkach. Sporo? Łącznie na rynku niemieckim w tym czasie zaoferowano ponad 313 tysięcy produktów! Tak wiec niedźwiedzia oferta w najlepszym przypadku stanowi niespełna 1,5 proc. wszystkich propozycji jakie pojawiły się na rynku.

Dlaczego tak mało jest struktur dających zyski w trakcie spadków? Najprostsza odpowiedź brzmi: klienci niezbyt chętnie je kupują. Efekty osiągnięte przez Aegona (łącznie ok. 140 mln zł) pozornie temu przeczą. Trzeba jednak pamiętać, że Aegon dysponuje skuteczną i rozbudowaną siecią dystrybucji złożoną z agentów i pośredników finansowych. Dodatkowo, fundusz Aegon Bessa był jedyną w Polsce powszechnie dostępną propozycją pozwalająca korzystać w czasie bessy. Dystrybutorzy zawsze chcą maksymalizować wartość pozyskanych aktywów i szukają najbardziej nośnych tematów inwestycyjnych. Niestety temat: "zarabiaj na spadkach" do nich należy.

Inwestorzy, którzy przewidują lub nawet już obserwują spadki na rynku akcji są zawsze bardziej skłonni do szukania innych klas aktywów. To samo dotyczy zresztą zarządzających funduszami. W efekcie, spadek notowań akcji w drugiej połowie 2007 roku i na początku roku 2008 przyczynił się do hossy na towarach rolnych czy surowcach energetycznych. Gremialna przesiadka skończyła się nadmuchaniem baniek spekulacyjnych które - tak jak w przypadku ropy - pękły z hukiem jeszcze większym niż miało to miejsce na rynku akcji.

W ostateczności, kiedy inwestorzy nie wierzą już we wzrosty żadnej klasy aktywów wówczas stawiają na popularne na rynku struktur strategie long-short. Opierają się one najczęściej na kilku klasach aktywów (np. surowce, akcje, obligacje) których udział w koszyku zmieniany jest w regularnych cyklach (najczęściej miesięcznych) - może to być pozycja długa (zysk na wzrostach) lub krótka (zysk na spadkach). W przypadku tych rozwiązań najczęściej przywoływana jest teoria portfelowa Harry'ego Markowitza - zgodnie są niż ustalane są wagi poszczególnych elementów w ramach strategii. Oczywiście nie ma róży bez kolców wszystko zależy od tego jaki mechanizm zmiany alokacji został zaaplikowany - wiele takich strategii nie obroniło się skutecznie w czasie "niestandardowych" warunków jakie panowały na rynku finansom w ubiegłym roku.

Gra na spadki jest więc ostatecznością. Niestety podejmowaną często zbyt późno. Przykład Aegona pokazuje, że popularność funduszu rosła w miarę gdy inwestorzy mogli obserwować bessę na własne oczy. Powodów nikłej podaży spadkowych struktur jest jeszcze co najmniej kilka. Mechanika produktów strukturyzowanych działa tak, że im dłuższy okres trwania produktu tym wyższa może być marża dystrybutora. Jeśli struktura ma przynieść prowizję rzędu 4-5 proc. a nie 1 czy 2 i dodatkowo zapewniać pełną gwarancję kapitału musi to być produkt przynajmniej 3-, 4-letni. A trudno przekonać inwestorów że spadki będą trwać kilka lat - zawsze panuje przeświadczenie, że to już tymczasowy dołek, że gorzej już nie będzie. Przykład Japonii, gdzie akcje systematycznie tanieją od 18 lat traktowany jest jako wyjątek od reguły.

I jeszcze odrobina "matematyki": grając na spadki musimy się liczyć z ograniczeniem zysku - akcje czy indeksy w teorii mogą spaść maksymalnie o 100 procent, podczas gdy wzrosty nie są ograniczone. Na rynkach rozwiniętych zdarzają się oczywiście produkty gdzie udział w spadku może sięgać np. 400 czy 500%. Wówczas jednak w przypadku wzrostów ryzykujemy utratę części kapitału. To jednak wyjątki. Jeszcze niedawno zysk wyższy niż 100% w skali 2-3 lat wydawał się czymś normalnym. Dopiero teraz, tak jak na rynkach rozwiniętych, inwestorzy zaczynają doceniać rentowność rzędu 10-15 procent rocznie.

Wszystko wskazuje na to, że bessa, którą mam nadzieję mamy za sobą zastała polski rynek struktur i polskich klientów na zbyt wczesnym etapie rozwoju. W efekcie nawet w bankowości prywatnej nie wykorzystano potencjału jaki tkwi w produktach strukturyzowanych. Oby wysyp produktów na bessę nie nastąpił zbyt późno kiedy już rzeczywiście miniemy giełdowy dołek. Nie widzę takiego ryzyka - najbardziej realny scenariusz jest taki że struktury dające zarabiać w czasie spadków pozostaną marginesem rynkowej oferty.
---

Maciej Kossowski
źródło: blog na www.pb.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Czy są możliwości inwestycyjne w tych ciężkich czas, kiedy wszystko idzie tylko w dół?

Czy są możliwości inwestycyjne w tych ciężkich czas, kiedy wszystko idzie tylko w dół??

Autorem artykułu jest Hubert Osiński



Czy faktycznie zostają tylko lokaty w bankach i obligacje?
Na giełdzie raczej ciężko szukać teraz zysku...
Dziś nie ma ciekawych alternatyw na pomnożenie majątku.
Giełda, jak skoczek od startu tylko w dół...
Bankowe lokaty, których odsetki pokrywają wydatki na konto...

Otóż okazuje się, że są jeszcze możliwości, nawet spore.
Czy jest jakiś rynek, który bez względu na to jak tragiczna jest sytuacja za gospodarczym oknem on i tak cały czas się waha góra/dół.

Takim rynkiem jest rynek walutowy.
Owszem, raz ciągiem osłabia się wciąż złotówka, raz euro.
Nie zapomnijmy, że na rynku walutowym możemy grać w "dowolną stronę".
Zarówno na sprzedaż Euro jak i $.

Z pomocą przychodzi też technika i "roboty", które w czasie kilku sekund potrafią wykonać 6 transakcji kup/sprzedaj.
Mowa tu o rynku międzybankowym. Tylko taki, zapewnia takie możliwości.
Owszem takich jest kilka. Ale nie za wiele opłacalnych.
Kiedy skorzystam z pierwszego lepszego banku/platformy to w momencie próby wypłaty zarobionych środków się okaże. że...nie opłaca się ich wypłacać.
Bank poprzez swój niekorzystny spread może nam zjeść te zarobki.
A co jeśli ma się dostęp do platformy "zero kosztowej" bez spraedu??

Są narzędzia na rynku walutowym, które są tak zbudowane, że opłaty za zarządzanie są pobierane dopiero wtedy, kiedy stopa zwrotu przekroczy 10%! Do 10% nie są pobierane żadne opłaty!

Realne zyski wynoszą nawet ok. 15% (w formie informacyjnej, historycznej mogę powiedzieć, że momentami ten zysk osiąga nawet 30% w skali roku!

Myślicie, że o możliwości grania na rynku międzybankowym, na którym grają największe banki świata można tylko pomarzyć??
Nie! Trzeba mieć tylko partnera/doradcę który to umożliwi!
Tak się składa, że posiadam (jeszcze) taką możliwość.

Możemy o tym porozmawiać również w serwisie dedykowanym na to:
www.opcje-walutowe.eu
Można się dowiedzieć czegoś więcej o rynku walutowym.
Jeśli choć trochę cię zainteresowałem tą propozycją to zapraszam!

---

Wiele kontaktów, wiele możliwości, jeszcze więcej pomysłów.


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Magia struktur

Magia struktur

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Produkt strukturyzowany czyli po prostu struktura to pomysł na zainwestowanie pieniędzy w dwie rzeczy jednocześnie: depozyt (lub obligację) oraz opcję. Ta para, wbrew pozorom, doskonale się uzupełnia.
Produkt strukturyzowany czyli po prostu struktura to pomysł na zainwestowanie pieniędzy w dwie rzeczy jednocześnie: depozyt (lub obligację) oraz opcję. Ta para, wbrew pozorom, doskonale się uzupełnia.

Załóżmy że inwestor ma 100 zł i chce mieć przynajmniej tyle samo za 3 lata. Nic prostszego jak zainwestować ok. 80 zł w obligacje lub wrzucić na depozyt. A pozostałe 20 zł? Można zainwestować w akcje. Ale z takiej kwoty - i to tylko pod warunkiem że będzie superhossa - przez 3 lata może się zrobić np. 2 razy tyle. W efekcie inwestor po 3 latach otrzyma 140 zł. Takie zgrzewki już zresztą istnieją na rynku – to fundusze stabilnego wzrostu.

Ile na tym się zarobi?

A jak zrobić z 20 zł znacznie więcej – np. 80 czy 100? Trzeba zainwestować w opcję – instrument znacznie bardziej ryzykowny niż bezpośrednia inwestycja w akcje, ale też potencjalnie bardziej zyskowny, bo mający formę zakładu – stawiam niewiele, mogę stracić wszystko lub wybrać kilka razy więcej niż postawiłem. Opcje w wersji saute są instrumentem finansowym od którego mało doświadczony inwestor powinien trzymać się z daleka. W zestawieniu z bezpiecznym buforem w postaci obligacji (lub bankowego depozytu) dają właśnie produkt strukturyzowany. Takie połączenie daje klientowi gwarancję zwrotu całości lub części zainwestowanego kapitału oraz szansę na dodatkowy zysk, potencjalnie znacznie wyższy niż na bankowej lokacie.

Tyle teorii. W praktyce wielu inwestorów zetknęło się ze strukturami. Można o nich powiedzieć tyle, że bardzo się od siebie różnią. Wspólną cechą tych produktów jest najczęściej gwarancja zwrotu kapitału (90 czy 100 proc. wpłaconej kwoty) oraz dostępność w czasie tzw. okresu subskrypcji. Większość produktów to rozwiązania stawiające na wzrost jakiegoś instrumentu finansowego – akcji, surowców, funduszy inwestycyjnych czy skomplikowanych strategii złożonych z kilku klas aktywów. W takiej sytuacji występuje tzw. wskaźnik partycypacji, czyli mnożnik, który mówi nam jaki dostaniemy udział we wzroście, czy będzie to 100 procent (a więc jeśli indeks akcji zyska 100 proc. my również tyle zyskamy) czy może więcej lub mniej.

Dobrze wybrać

Są też jednak inne konstrukcje, np. tzw. autocall, gdzie inwestor może liczyć na wypłatę określonego kuponu (np. 15 proc.) jeśli wybrane spółki giełdowe za rok będą przynajmniej na tym samym poziomie co dzisiaj. Jeśli tak nie będzie, inwestycja trwa dalej ale już z szansą na dwukrotność kuponu, a więc 30 proc. po 2 latach. Inne rozwiązania to np. „zakład” o to że kurs złotego do euro znajdzie się w ciągu roku w wybranym przedziale. Możliwości są praktycznie nieograniczone.

Jak je oceniać? Oczywiście każdy dystrybutor będzie zachęcał do swojej propozycji i trudno z jego strony liczyć na chłodną i bezstronną ocenę. Chociaż oczywiście poziom jakości materiałów informacyjnych pozwalających rzetelnie ocenić zasady działania i atrakcyjność produktu jest bardzo różny – raz kluczowe informacje zostaną ukryte lub podane pod „gwiazdką”, innym razem dostaniemy szczegółowy opis. Ostatecznie jednak to każdy inwestor samodzielnie musi ocenić, czy relacja zysku do ryzyka jest sensowna. Jeśli na przykład bank daje szansę zarobić 7 czy 8 procent w skali roku, ale pod warunkiem że zajdą określone okoliczności – np. złoty się umocni, wówczas należy zadać sobie pytanie, czy nie lepiej wziąć bezwarunkowe 6 procent na zwykłym depozycie.

Rodzaj zakładu

Taką kalkulację dość łatwo przeprowadzić i pozwala ona wyeliminować te produkty, w których relacja zysku do ryzyka jest mało zachęcająca. Jakiego ryzyka? Oczywiście ryzyka odzyskania tylko zainwestowanego kapitału. Nie jest to ryzyko duże – w porównaniu z ryzykiem straty znacznej części kapitału w przypadku inwestycji w fundusze akcji – ale jednak występuje. Dlatego też od produktu strukturyzowanego z pełną gwarancją kapitału nie można oczekiwać cudów. Należy oceniać jednocześnie potencjalny zysk oraz ryzyko. Przy czym struktury to nie perpetuum mobile, nie wszystko jest możliwe. Nie można liczyć na to, że zarobimy tyle, o ile wzrośnie w 3 lata WIG20, a jeśli spadnie to dostaniemy kapitał. To się „nie złoży” – opcja na WIG20 jest zbyt droga. Można oczywiście skonstruować taki produkt, ale udział we wzroście WIG20 będzie rzędu 30 a nie 100 procent – czyli coś za coś. Chyba że obniżymy gwarancję kapitału, wtedy rośnie ryzyko ale też rośnie potencjalny zysk.

Opcja jest rodzajem zakładu. Płacąc dzisiaj określoną kwotę, możemy zapewnić sobie prawo do otrzymania zysku w przypadku spełnienia się konkretnego scenariusza, np. wzrostu notowań jakiegoś instrumentu finansowego. Załóżmy, że akcja spółki X kosztuje 100 zł. Gdy oczekujemy, że za 4 lata będzie warta więcej, możemy ją po prostu kupić. Jest też i inne rozwiązanie – to nabycie tak zwanej opcji kupna, która da nam prawo do zysku z akcji również po 4 latach. Może ona kosztować 23 zł. Jeśli po 4 latach akcja zdrożeje ze 100 do 180 zł, to nadwyżka w całości trafi do naszej kieszeni. Kiedy zaś notowania spółki spadną poniżej 100 zł, to nie zarobi nic, no i stracimy 23 zł wydane na opcję.

Jak to działa w praktyce?

Spróbujmy samodzielnie skonstruować produkt strukturyzowany. Załóżmy że ma to być inwestycja oparta o akcje spółki X. Zamiast kupować za 100 zł akcje tej spółki, możemy wydać 23 zł na opcję i 77 zł na obligację. Przypuśćmy, że rocznie na obligacji 4-letniej możemy zarobić 6,8 procent. Przy takiej rentowności inwestując dzisiaj 77 zł w papiery dłużne mamy pewność odzyskania 100 zł po czterech latach. Efekt? Dzięki temu papierowi mamy zapewniony zwrot z wpłaconych pieniędzy, a 23 zł wydane na zakup opcji daje nam szansę na zysk. Tak właśnie działa produkt strukturyzowany.

A skąd 23 złote? To cena opcji – jest to wyrażone w pieniądzu prawdopodobieństwo zajścia określonego scenariusza w przyszłości. W tym przypadku tym scenariuszem jest wzrost notowań akcji spółki X – wówczas uzyskamy zysk w opcji, równy zmianie ceny akcji. Czy to znaczy że bankowi, który wystawia opcję zależy na spadku notowań? Absolutnie nie. Bank który wystawia opcję natychmiast się zabezpiecza, a więc kupuje odpowiednią porcję akcji spółki X – tak by mieć z czego zapłacić jeśli po 3 latach okaże się, że akcje wzrosły. Banki wystawiają tysiące różnych opcji często na zupełnie przeciwne scenariusze – nie mogą sobie pozwolić na hazard. Taki jak niektóre polskie przedsiębiorstwa, które zabezpieczały się z pomocą opcji przed ryzykiem walutowym.

Wróćmy do naszych 100 złotych – ta kwota dzieli się idealnie na obligację i opcję. Rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana. Może się okazać, że prawo do zysku z akcji spółki X kosztuje nie 23, a 46 zł. Cena opcji zależy bowiem od tego, z jakim prawdopodobieństwem będziemy na niej w stanie zarobić. Im bardziej zmienny jest instrument finansowy będący podstawą opcji, tym jest ona droższa (np. akcje spółki brazylijskiej, które w ciągu zaledwie kilku dni mogą spaść o kilkadziesiąt czy wzrosnąć o kilkaset procent).

Tak więc, gdy mamy opcję wycenianą na 46 zł, a w obligacje musimy zainwestować 77 zł, to nasz produkt się „nie składa”. Trzeba wówczas mniej pieniędzy przeznaczyć na instrument pochodny. Co będzie, gdy wydamy nie 46, a 23 zł? Wtedy opcja będzie obejmować tylko połowę nominału naszej transakcji, a więc nie 100, a jedynie 50 zł. I będziemy mieć prawo do zysku tylko od tej kwoty. W praktyce więc, jeśli akcja spółki X zdrożeje o 50 zł, otrzymamy zwrot kapitału powiększony o połowę zysku z akcji – łącznie 125 zł. A zatem nasz udział we wzroście notowań akcji spółki X wynosi 50 proc. (a nie 100 proc., jak w poprzednim przykładzie). Owe 50 proc. to właśnie wspomniana partycypacja (określana też czasem jako współczynnik udziału) – pojęcie bardzo często wykorzystywane w produktach strukturyzowanych.

Do tego schematu warto jeszcze wprowadzić prowizję dystrybutora struktury. Zwykle jest ona potrącana ze środków wpłacanych przez klienta. W naszym przykładzie inwestor wpłaca 100 zł. Za 77 zł kupowana jest obligacja – zostaje 23 zł. To z tej kwoty, przed zakupem opcji, będzie potrącona prowizja. Jeśli będzie to 6 zł, wówczas na opcje zostanie 17 zł. Partycypacja wyniesie już nie 50 proc., a jedynie 37,5 proc. (17/46). I mamy swoją prostą strukturę z pełną gwarancją kapitału, skonstruowaną z wykorzystaniem opcji kupna (call) na akcje jednej spółki.

Kolejny krok w ewolucji

Trzeba pamiętać o tym, że struktury z pewnością nie są cudownym rozwiązaniem finansowym. Są natomiast kolejnym krokiem w ewolucji rynku. Dzięki nim przeciętny polski inwestor może zarabiać na akcjach z Bliskiego Wschodu, na złocie, towarach rolnych czy niedostępnych na polskim rynku funduszach. Co ważne, eliminowane jest tu też ryzyko kursowe – nawet jeśli produkt oparty jest na instrumencie finansowym denominowanym np. w dolarach inwestor nie musi się obawiać umocnienia złotego do dolara – w złotówkach zarobi tyle, o ile w procentach zmienią się dolarowe aktywa. Oto magia instrumentów pochodnych.

Liczy się też gwarancja kapitału – szczególnie cenna w trudnych czasach. Inwestując w rynek akcji z wykorzystaniem obligacji i opcji, wiemy, że nasze aktywa nigdy nie spadną poniżej tego, co zostało ulokowane w papierach dłużnych – to twarde dno to najczęściej 70 czy 80 proc. początkowej wpłaty. Tymczasem bezpośrednia inwestycja w akcje w ostatnim czasie mogła przynieść nawet 70 proc. straty. Struktura z gwarantowanym kapitałem nigdy nie odnotuje takiego spadku.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Skąd się biorą słabe struktury

Skąd się biorą słabe struktury

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Uważny obserwator rynku produktów strukturyzowanych może zauważyć, że parametry produktów które teraz wchodzą na rynek są zdecydowanie słabsze niż to np. rok temu. Zdarzają się oferty gdzie, pod warunkiem realizacji jakiegoś scenariusza można zarobić… 6 czy 7 procent w skali roku. Inwestowanie mija się wówczas z celem – na lokacie można dostać niewiele mniej.

Uważny obserwator rynku produktów strukturyzowanych może zauważyć, że parametry produktów które teraz wchodzą na rynek są zdecydowanie słabsze niż to np. rok temu. Zdarzają się oferty gdzie, pod warunkiem realizacji jakiegoś scenariusza można zarobić… 6 czy 7 procent w skali roku. Inwestowanie mija się wówczas z celem – na lokacie można dostać niewiele mniej.

Oczywiście nadal można znaleźć ciekawe propozycje jednak obniżenie się parametrów wielu struktur jest faktem. Jaka jest tego przyczyna? Po pierwsze spadek stóp procentowych, pod drugie wzrost cen opcji. Im niższe stopy procentowe tym większą część kapitału inwestora należy wydać na lokatę (czy obligacje) żeby zapewnić gwarancję kapitału – mniej zostaje na zakup opcji, która jest „silnikiem” każdej struktury.

Drugi powód to wzrost cen opcji wynikający ze wzrostu zmienności na rynku finansowym. Większość struktur opiera się na aktywach oryginalnie denominowanych w walutach obcych – najczęściej dolarach lub euro. Znaczenie ma więc zmienność tych aktywów – z reguły w czasie spadków na giełdzie i silnej nerwowości na rynkach finansowych zmienność rośnie.

Dla przykładu zmienność amerykańskiego indeksu S&P 500 obrazuje tzw. indeks VIX. Przez wiele lat utrzymywał się on na poziomie poniżej 25 punktów procentowych. VIX na poziomie np. 25% co oznacza że rynek oczekuje że w najbliższych 30 dniach indeks S&P zmieni się w górę lub w dół o 25% w ujęciu rocznym. Pod koniec ubiegłego roku VIX podskoczył do rekordowych 80 pkt proc. a obecnie kształtuje się na bardzo wysokim poziomie 50 punktów. To pokazuje jak bardzo rozchwiany jest rynek.

Co więcej, struktury oferowane w Polsce są „przerabiane” z walut obcych na złote. To ich duża zaleta – opierają się na zagranicznych aktywach ale klient nie ponosi przy inwestycji ryzyka kursowego. Niestety przy takiej przeróbce znaczenie ma dodatkowo zmienność notowań euro czy dolara w relacji do złotego. A ostatnio ona również jest bardzo wysoka – co widać już „na oko”, po tym o ile może spaść lub wzrosnąć kurs w ciągu jednego czy kilku dni.

Opcje oferowane w polskich produktach strukturyzowanych są wiec drogie z uwagi na wspomniane dwa elementy, a dodatkowo jest na nie mniej pieniędzy z uwagi na spadek stóp. Drogie opcje to niższa partycypacja – generalnie, słabiej może wyglądać relacja zysku do ryzyka.

To nie znaczy że struktury mają mniejszą rację bytu. Wyższa zmienność oznacza w uproszczeniu, że nikt nie wie w którą stronę pójdzie rynek, w grę wchodzą najczarniejsze scenariusze, a zmiany – w górę i w dół - mogą być znaczące. To oznacza, że samodzielna inwestycja na rynku akcji wiąże się z większym ryzykiem. Niższe stopy to niższe odsetki od depozytów – mniejsza opłacalność lokat. Tak więc to co się dzieje na rynku finansowym ma wpływ na wszystkie sposoby inwestowania oszczędności. Jej wpływ na produkty strukturyzowane jest jednak nieco bardziej skomplikowany.

Warto dodać że niektóre produkty strukturyzowane mogą wykorzystywać to, że zmienność jest wysoka. Są to produkty, gdzie ogranicza się wzrost np. ropy naftowej do z góry określonego poziomu (bariery). Osiągnięcie takiej bariery najczęściej powoduje, że opcja wygasa bez wartości a na koniec odstajemy zwrot kapitału.

Poza tym, nic nie stoi na przeszkodzie, by to klient w ramach produktu strukturyzowanego wystawił opcję. Powstanie produkt bez gwarancji kapitału ale z pewnym określonym zyskiem. Inwestor który wystawia opcje dostaje bowiem określoną premię ale ponosi ryzyko, że będzie musiał ponieść koszt w razie realizacji określonego scenariusza.

Struktury pozwalają zatem wykorzystać praktycznie każdą sytuację na rynku finansowym. Pytanie czy właśnie teraz, kiedy opcje są relatywnie drogie a stopy procentowe spadają, jest sens wprowadzać na rynek krótkie produkty strukturyzowane z pełną gwarancją kapitału. Efektem będą wówczas mało zachęcające parametry.

Coraz większa część dystrybutorów rozumie już, że lepszym wyjściem jest np. obniżenie gwarancji kapitału do 90 procent (to nadal wysoki poziom) i oferowanie inwestorom lepszy parametrów – np. wyższego udziału we wzroście notowań akcji czy surowców. Zamożni i bardziej doświadczeni inwestorzy mogą korzystać z warunków panujących na rynku i świadomie ponosić jeszcze wyższe ryzyko w zamian za potencjalnie wyższe zyski.

---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Szlachetna alternatywa

Szlachetna alternatywa

Autorem artykułu jest Angelika Almazowa



O inwestycjach w diamenty
Od zarania dziejów energia zawarta w kamieniach szlachetnych wzbudzała ludzkie emocje i żądze. Wielu ulegało ich wyjątkowej urodzie. Zdobiły one insygnia królewskie, szyje dam, rękojeści szabli czy komnaty zamkowe. Do dziś wierzy się w cudowną moc drzemiącą w kamieniach szlachetnych, przypisując jej pochodzenie siłom wszechświata. Istotnie, ich piękno i niebywałe właściwości pochodzą od potężnych sił, jakie kształtowały naszą planetę.
Nie zawsze przynosiły one ludziom szczęście, niejednokrotnie były okupione cierpieniem i krwią. Stąd powstało tak wiele przesądów i mitów na temat kamieni szlachetnych.
Dzisiejszy obrót kamieniami szlachetnymi przybiera coraz bardziej cywilizowane formy, chociaż ich pozyskanie wiąże się dalej częstokroć z ciężką, niebezpieczną i nisko opłacaną pracą.
Niekwestionowanym królem kamieni szlachetnych jest diament, który po obróbce, wydobywającej z niego piękno, jest nazywany brylantem.
Szlachetna alternatywa
Wyniki tradycyjnych inwestycji kapitałowych nie zawsze dają inwestorom powody do zadowolenia. Po okresach hossy przychodzą dni, miesiące a nawet lata bessy. To właśnie niepewność, co do koniunktury na rynkach finansowych, przyczyniła się do poszukiwania alternatywnych form inwestowania, których wyniki są uzależnione od innych czynników, niż te, które kształtują ceny papierów wartościowych.
Tak więc, najważniejszą przesłanką dla podejmowania inwestycji w aktywa alternatywne jest ich niska korelacja z rynkiem tradycyjnych instrumentów finansowych, jak akcje i obligacje. Nawet niewielki udział takich aktywów w portfelu inwestycyjnym może znacznie poprawić jego stabilność podczas zmian wartości indeksów giełdowych. Portfel taki posiada nową wartość dodaną, która może zdecydowanie zmienić jego charakter - zachowanie wobec fluktuacji na rynku finansowym.
Kamienie szlachetne zawsze będą miały wartość, niezależnie od zmian ustrojowych, wymiany pieniędzy czy spadku cen akcji. Ponadto, wartość kamieni jest niezależna od zmian kursów walut. Stanowią one niejako odrębną, uniwersalną walutę, która nie zna granic państw i systemów ekonomicznych. Wartość kamieni szlachetnych ciągle rośnie, na co ma wpływ rosnący popyt i niewielka ich podaż.
Kamienie szlachetne zawsze stanowią realną wartość umożliwiającą przetrwanie podczas przesileń historycznych, czy kryzysów gospodarczych. Jest to rzeczywista lokata kapitału a nie chwilowa wirtualna wartość, zapisana w rejestrach banków, które mogą zbankrutować. Z pokolenia na pokolenie mogą być przekazywane, jako rodzinny majątek i przedmiot dumy rodowej. Czym więc są owe, tak pełne zalet twory natury? Kamieniem szlachetnym określa się minerał, który posiada kilka następujących właściwości fizyko-chemicznych:
(i) piękny wygląd, barwa i połysk,
(ii) wysoka przezroczystość,
(iii) duża twardość,
(iv) znaczna odporność na czynniki chemiczne,
(v) wysoki współczynnik załamania światła,
(vi) silna dyspersja światła,
(vii) specyficzne efekty optyczne: brylancja, iryzacja, opalescencja, asteryzm.
Stąd, na miano kamieni szlachetnych zasługuje sobie zaledwie kilka najbardziej efektownych minerałów: diament, rubin, szmaragd, szafir, chryzoberyl i opal szlachetny. Kamienie mniej efektowne, o mniejszej twardości i trwałości, występujące częściej w przyrodzie, są określane mianem półszlachetnych. Należą do nich w szczególności takie minerały jak: topaz, granat, akwamaryn, chryzolit, turkus, cyrkon, turmalin, hiacynt, spinel, ametyst, kryształ górski czy morion.
Diamenty najlepszymi przyjaciółmi inwestorów
Diament to najcenniejszy kamień szlachetny. A przecież jest to węgiel, a dokładniej - jego odmiana alotropowa, wykrystalizowana w układzie regularnym, w kształcie ośmiościanu, dwunastościanu lub dwudziestoczterościanu. Diament to najcenniejszy kamień szlachetny. Nacisk 50 ton/cm2 oraz temperatura 1325 stopni Celsiusa we wnętrzu Ziemi przyczyniły się do wykrystalizowania struktur węgla w układzie regularnym dających najtwardszy minerał w przyrodzie. Nauka o kamieniach szlachetnych nazywa się gemmologią, a specjaliści - gemmologami. Marilyn Monroe uważała słusznie, że diamenty to najlepsi przyjaciele kobiet. Lecz czy tylko kobiet? Te szlachetne kamienie mogą stać się również przyjaciółmi niejednego inwestora.
Największy diament znaleziono w RPA w 1905 roku. Ważył on 3106 karatów i został podzielony na ponad 100 części. Wykonany z największej części brylant o wadze 530,2 karatów nosi nazwę Wielkiej Gwiazdy Afryki (Cullinan I) i zdobi berło królowej Anglii.
Diamenty używano już około 2,5 tysiąca lat temu w Indiach, jako element ozdób religijnych. Jednak ich zastosowanie, jako niezmiernie twardych narządzi datuje się od zarania ludzkości. Wzrost popularności diamentów nastąpił od XIX wieku.
Światowe roczne wydobycie diamentów przekracza 150 mln karatów, o wartości około 8 mld USD. Najwięcej tych kamieni wydobywa się na kontynencie afrykańskim. Równolegle z wydobyciem diamentów, rozwijana jest ich produkcja przemysłowa. Ten sposób produkcji diamentów ma ogromną przyszłość, gdyż zastosowanie tego kryształu w nowoczesnej technice jest coraz szersze. Niestety jest on bardzo drogi.
Największą kopalnią diamentów jest De Beers w Botswanie. Firma ta wywiera także decydujący wpływ na rynek diamentów w świecie. Największym odbiorcą diamentów są Stany Zjednoczone (35%), a następnie Hong Kong (26%) i Belgia (15%). Ceny diamentów zmieniają się w zależności od popytu oraz sytuacji ekonomicznej na świecie.
Najwyższej jakości diamenty pochodzą z Angoli, Namibii i Rosji. W następnej kolejności są diamenty z RPA, Botswany, Chin i Sierra Leone.
Inwestycje
Tradycje inwestycji w kamienie szlachetne wywodzą się z ekskluzywnego kręgu wtajemniczonych. Kilka bogatych rodów w Belgii, Holandii, USA (Nowy Jork), Izraelu, Południowej Afryce, Brazylii i Indiach było zaangażowanych w handel dużymi kamieniami szlachetnymi. Później ten krąg otworzył się na inwestorów, chcących partycypować w milionowych obrotach na aukcjach. Głównym powodem, dla którego nowa finansjera została dopuszczona do hermetycznego dotąd środowiska, była konieczność pozyskania nowych funduszy dla kontynuowania zakupów kamieni szlachetnych. We współczesnym świecie finansowym inwestycje w kamienie szlachetne należą do grupy inwestycji alternatywnych. Dają one ogromne możliwości dywersyfikacji i wzbogacenia portfela inwestycyjnego o nową jakość. Inwestycje te wymagają jednak odpowiedniej wiedzy oraz zachowania ostrożności. Cena kamienia zależy bardziej od jego indywidualnych cech a mniej od sytuacji na rynku tych minerałów.
O wartości brylantów decydują następujące cztery czynniki: masa, barwa, czystość, szlif, określane z języka angielskiego mianem "4C" (carat, colour, clarity, cut).
Carat (masa - ilość karatów). Wartość diamentów wzrasta nieproporcjonalnie do wagi. Na przykład cena jednostkowa za karat (1 ct = 0,200g) bezbarwnego, czystego brylantu ze szlifem okrągłym o całkowitej masie 1 ct wynosi 15 tys. USD, natomiast cena jednostkowa brylantu o takich samych cechach lecz o masie 3 ct kształtuje się już na poziomie 40 tys. USD. Zatem cały brylant 3-karatowy jest już wart 120 tys. USD.
Color (kolor, barwa). Kolory brylantów są oznaczane literami alfabetu od D do Z, rozpoczynając od idealnie bezbarwnej do największego nasycenia kolorem, najczęściej żółtym. Diamenty mogą być również o innych kolorach (różowy, niebieski, zielony, brązowy itp,). Najcenniejsze są diamenty bezbarwne.
Clarity (czystość). Idealnie czyste diamenty w przyrodzie to rzadkość. Tworzenie się struktury diamentu nie następowało w warunkach laboratoryjnych. lecz w środowisku naturalnym, gdzie znajdują się różne minerały oraz gazy. Stąd ich domieszki w postaci wtrąceń widocznych gołym okiem lub pod szkłem powiększających są obecne w większości wydobytych z ziemi diamentów. Czystość diamentów oznacza się symbolami (rozpoczynając od najczystszego):
FL, IF, VVS1, VVS2, VS1, VS2, SI1, SI2, I1, I2, I3.
Cut (cięcie, szlif). Diamenty w stanie surowym wyglądają nieefektownie. Dopiero mistrzowska ręka szlifierza wydobywa z nich życie, żar i ogień. Niepowtarzalne efekty to skutek wewnętrznego odbicia światła, wnikającego do wnętrza diamentu. Wielkiego doświadczenia wymaga ukształtowanie klejnotu tak, aby wydobyć zeń trójwymiarową głębię obrazu a wnikające do jego wnętrza światło, po wielokrotnym odbiciu się od jego ścian, zostało wyemitowane w wiązce pełnej refleksów i kolorów, niczym tęcza. Szlif okrągły, inaczej brylantowy, daje najpiękniejsze efekty wizualne. Brylanty z tym szlifem są najdroższe. Najbardziej znany, to szlif Tolkowskiego (idealny) z 57 fasetkami i taflą. Inne popularne szlify to: marquise, oval, emerald, pear shape, princess, trillion.
Od wieków ludzie zajmowali się poprawianiem cech diamentów. Wcześniej poprzez obróbkę termiczną a obecnie wykorzystuje się nowoczesną technikę, jak: napromieniowanie wysokoenergetyczne, obróbkę chemiczną czy laserową. Diamenty są również syntetycznie barwione, dokonuje się również zmian barw inkluzji. A wszystko po to aby stworzyć niepowtarzalny klejnot i uzyskać wyższą cenę.
Najwyższej jakości diamenty pochodzą z Angoli, Namibii i Rosji. Piękne diamenty są również z Południowej Afryki, Botswany, Chin i Sierra Leone.
Ceny diamentów i wyrobów z nich systematycznie wzrastają. Jest to skutek rosnącego popytu ze strony przemysłu jubilerskiego oraz nowoczesnych technologii oraz nieustabilizowana sytuacja polityczna w Izraelu, gdzie funkcjonuje wiele szlifierni i jedna z największych giełd brylantów. W szczególności duży wpływ na wycenę ma głębia i intensywność barw wydobywanych z brylantu. W ostatnich latach rosną również ceny diamentów kolorowych, o wysokiej czystości i masie powyżej 0,5 karata.
Stopa zwrotu z inwestycji w kamienie szlachetne może być wysoka, w szczególności, jeżeli zostanie zakupiony kamień surowy a następnie poddany cięciu i szlifowaniu. Intratną inwestycją może być okazjonalne nabycie kamienia w sytuacji, kiedy ceny rynkowe są na względnie niskim poziomie.
Większość centrów przerobu i handlu diamentami znajduje się w Belgii, Izraelu, Indiach i USA (Nowy Jork). Światową stolicą diamentów jest Antwerpia, gdzie jest szlifowanych ponad 50% wszystkich diamentów świata. W tym mieście znajduje się 1,5 tys. biur zajmujących się handlem diamentami. Zlokalizowane są w dystryktach Hoveniersstraat, Schupstraat, Rijfstraat i Pelikaanstraat. Udział Antwerpii w światowym handlu surowymi diamentami przekroczył 80 proc. Głównymi giełdami w Antwerpii są: Anwerp Diamond Bourse, Diamond Club, Vrijediamanthandel i Diamant Kring. Uzyskanie członkostwa tych giełd jest niezwykle trudne i wiąże się z wysokimi wymogami kapitałowymi. Diamenty można nabyć poprzez akredytowanego członka takiej giełdy, z którym negocjuje się warunki transakcji. Zawieranie transakcji poprzez giełdę jest pozbawione ryzyka oszustwa. Każdy może sprawdzić reputację pośrednika, który będzie uczestniczył w kupnie w jego imieniu wymarzonego klejnotu. Uznanym źródłem informacji o aktualnych cenach diamentów jest cennik Rapaport Diamond Report. Ponadto na swych stronach internetowych wielu sprzedawców zamieszcza interaktywne kalkulatory pozwalające oszacować wartość brylantu.
Inną formą inwestycji w kamienie szlachetne jest nabywanie akcji kopalń lub w kontraktów terminowych na surowce. Są to jednak inwestycje obarczone dużym ryzykiem, gdyż mamy tu do czynienia z ryzykiem funkcjonowania takiego przedsiębiorstwa i jego otoczenia. Ponadto zasoby takich kopalń są trudne do precyzyjnego oszacowania, a wiele z nich znajduje się w państwach o niestabilnych systemach politycznych, co rodzi możliwość ich nacjonalizacji lub przejęcia przez rebeliantów. Przykładem jest Birma, gdzie występują najlepsze rubiny. Jednak ze względu na niepokoje polityczne w tym kraju, największe kopalnie zaprzestały eksploracji tych minerałów.
Cenne lecz ryzykowne
Wysokiej jakości kamienie szlachetne niosą znaczne ryzyko inwestycyjne. Inwestując w kamienie szlachetne należy zdawać sobie sprawę ze specyfiki tych inwestycji i ryzyka. Jeżeli traktujemy inwestowanie poważnie, winniśmy być przygotowani na koszty profesjonalnej pomocy, nie zapominając przy tym, że stopa zwrotu jest zawsze związana z poziomem ryzyka.
Szczególnie wysokiej wartości, kamienie szlachetne charakteryzują się wysokim poziomem ryzyka inwestycyjnego, zależnego od szeregu różnych czynników. Doświadczeni gemmolodzy są ekspertami w określeniu tego ryzyka, lecz ich usługi są bardzo drogie. Podstawowe czynniki ryzyka związanego z inwestycjami w kamienie to:

- Subiektywność wyceny. Wycena wartości kamienia szlachetnego jest niezwykle trudna i obarczona możliwością popełnienia błędu. Eksperci zazwyczaj nie są zgodni, co do wyceny. Każdy kamień posiada indywidualne cechy fizyko-chemiczne i kształt nadany przez szlifierza. Kupując kamień najlepiej skonsultować się z kilkoma rzeczoznawcami. W przeciwieństwie do metali, nie ma jednolitego systemu kwotowania cen kamieni szlachetnych.
- Brak płynności rynku. Rynek kamieni szlachetnych jest zdecydowanie mniej płynny niż rynek finansowy, towarowy a nawet nieruchomości. Należy się liczyć, że inwestycja może okazać się dłuższa niż planowano, zanim znajdzie się odpowiedni nabywca Jeżeli każdy chce kupić tanio i sprzedać drogo to rozpiętość (spread) między ceną kupna i sprzedaży może być bardzo duża.
- Możliwość zniszczenia podczas obróbki. Szlifowane symetrycznie kamienie są znacznie więcej warte niż w stanie surowym. Jednak podczas operacji obróbki dochodzi czasami do rozpadu całego kamienia, co może mieć miejsce szczególnie w trakcie produkcji brylantów.
- Oszustwa. Kupując drogi klejnot trudno jest z całą pewnością stwierdzić, co się faktycznie kupuje. Wymaga to pomocy specjalisty w tej dziedzinie. Na rynku istnieje wiele substytutów kamieni szlachetnych. Obecnie na skalę przemysłową są produkowane diamenty syntetyczne czy cyrkonie. Należy mieć też na uwadze, że rozwój technologii stwarza możliwości dla produkcji coraz lepszych substytutów naturalnych kamieni.
Sposobem na zabezpieczenie się przed oszustwem jest skorzystanie z pomocy rzeczoznawcy oraz zawieranie transakcji poprzez licencjonowanego pośrednika. Każdy legalnie sprzedawany kamień posiada certyfikat autentyczności, najlepiej GIA.
Inwestując w kamienie szlachetne nie można mieć pewności, że za rok, pięć czy dziesięć lat otrzymamy wymarzony zysk. Nie należy inwestować w kamienie szlachetne, jeżeli nie posiadamy odpowiednich oszczędności lub inwestycji płynnych pozwalających na normalną egzystencję w trudnych okresach życia. Dlatego też, podejmując decyzję o sprzedaży kamienia szlachetnego należy brać pod uwagę potencjalne trudności przy poszukiwaniach odpowiedniego nabywcy, skłonnego zapłacić żądaną cenę. Jakie warunki muszą być spełnione, aby inwestycja w kamienie szlachetne była opłacalna? Najważniejsze z nich to:
(i) kupno kamienia po cenie hurtowej, a więc eliminując pośredników,
(ii) gwarancja, że otrzymamy to za co zapłaciliśmy,
(iii) zachowanie najwyższej ostrożności, szczególnie przy wybieraniu kamieni wysokiej jakości,
(iv) znalezienie nabywcy gotowego zapłacić znacznie więcej, niż cena hurtowa lecz mniej, niż cena detaliczna,
(v) pogłębianie wiedzy o kamieniach szlachetnych i ich rynku,
(vi) kupowanie kamieni tylko z pewnego źródła i z certyfikatem autentyczności,
(vii) odrzucenie chciwości i emocji.
Kupując surowy diament z przeznaczeniem do obróbki należy liczyć się ze znacznymi odpadami podczas cięcia i szlifowania. Mogą wynosić one od 1/2 do 2/3 pierwotnej wagi. Niewłaściwy kąt cięcia lub błąd w identyfikacji wewnętrznych naprężeń surowego diamentu mogą być przyczyną jego rozpadu na wiele, niskiej wartości, kawałków. Przekazując do obróbki surowy kamień należy uwzględnić również ryzyko jego podmiany na kamień o niższej jakości. Dlatego też, wybierając szlifierza, należy sprawdzić jego reputację.
Również nie należy ufać zapewnieniom sprzedawcy surowego diamentu, że oferowany nam kamień będzie po obróbce krystalicznie czysty. Wyegzekwowanie później obniżki ceny może być bardzo trudne lub wręcz niemożliwe.
Kupując brylanty należy oglądać je od strony północnej i przy dobrym naświetleniu światłem dziennym. Tylko wtedy będzie widoczne prawdziwy blask kamienia. Aby zminimalizować ryzyko zakupu podróbki, należy kupować brylanty jedynie z certyfikatem.
Jest wiele instytucji certyfikujących na świecie, lecz najbardziej uznanymi są: Gemological Institute of America (GIA) oraz International Gemological Institute (IGI). W Polsce można skorzystać z usług rzeczoznawców wpisanych na listę Polskiego Towarzystwa Gemmologicznego.
Nowe wyzwanie
Inwestycje w kamienie szlachetne to prawdziwa sztuka, wymagająca specyficznej wiedzy i umiejętności, zupełnie odmiennych od tych, które są niezbędne przy zakupach papierów wartościowych lub innych aktywów.
Dla inwestorów, poszukujących wyrafinowanych i nowych obszarów dla swej inwestycyjnej działalności, kamienie szlachetne z pewnością mogą stanowić ciekawe wyzwanie, połączone dodatkowo z przyjemnością obcowania z magią najpiękniejszych tworów natury.

---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl