wtorek, 22 marca 2011

Stadne zachowania i urodzaj fałszywych proroków

Stadne zachowania i urodzaj fałszywych proroków

Autorem artykułu jest Bartosz Stawiarski



Każdy tłumny ruch w kierunku jednej kategorii inwestycji jest odwiecznym sygnałem schyłku opłacalności tychże inwestycji. Tłumacząc to na realia rynków finansowych: widząc takie stadne, euforią podszyte zachowania można mieć pewność nadchodzącego końca dotychczasowego trendu.
Każdy tłumny ruch w kierunku jednej kategorii inwestycji jest odwiecznym sygnałem schyłku opłacalności tychże inwestycji. Tłumacząc to na realia rynków finansowych: widząc takie stadne, euforią podszyte zachowania można mieć pewność nadchodzącego końca dotychczasowego trendu. Ogromna liczba inwestorów którzy ulegli zbiorowej modzie ujawnia się zwłaszcza po przeminięciu hossy, gdy miejsce obiecanych zysków zajmują rosnące straty. Rozmiar porażki byłby mniejszy, gdyby nie bezkrytyczne słuchanie rad fałszywych proroków rynkowych.

Od strony psychologicznej mania tulipanowa z XVII w. niczym się nie różni od manii dotcomów kończącej XX w. Odmienne są jedynie czasy i obiekty inwestycyjnego uwielbienia, natomiast schemat stadnych zachowań pozostaje uniwersalny. Dlatego właśnie podczas korowodu wszelakich cykli gospodarczych wielkie zyski są udziałem mniejszości, która bez rozgłosu korzysta na chciwości i naiwności większości. Te właśnie dwie wady: chciwość i naiwność mogą być w takich sytuacjach przekute w asy w rękawie wąskiej grupki wspomnianych kreatorów nastrojów zbiorowości.

Przez ostatnie kilkanaście lat do rangi takowych kreatorów, ocierających się o wyrocznie, urośli przedstawiciele czołowych banków inwestycyjnych, agencji ratingowych, tudzież co bardziej eksponowani eksperci. Są świetnie obeznani z psychologią tłumu i można postawić dużą sumę pieniędzy, że oni sami szykują się do dokonania inwestycji w kierunku odwrotnym do lansowanego. Są to właśnie działania obliczone na wywołanie efektu skali i to nieprzypadkowo właśnie u schyłku trendów, do których te opinie się odnoszą. Zysk wpadający do portfeli piewców trwania kończącego się trendu jest tyleż czysty pod względem ponoszonego (minimalnego) ryzyka, co brudny pod względem standardów etycznych.

Na naszym krajowym podwórku, by nie rzec: piaskownicy, również znaleźć można kilku takich specjalistów od kreowania nastrojów mas. Reprezentują oni ważne i aktywne na rynku instytucje, nie wyłączając tych zagranicznych, ostatnio podejrzanie hiperaktywnych. Co jakiś czas podmioty te mają wiele do powiedzenia, niezmiennie w okolicach punktów zwrotnych. Najnowsza historia obfituje w takie przykłady medialnego nagłaśniania i tworzenia niezdrowego szumu.

Przypomnijmy po dwa epizody z hossy i bessy. Nagonka na kupno nieruchomości po cenach oderwanych od fundamentów w połączeniu z manią spółek deweloperskich (2006/2007 r.); medialne kampanie TFI roztaczające wizje wielkich zysków (początek 2007). Epatowanie kryzysem i straszenie dalszymi spadkami giełd, podczas gdy kryzys ten trwa już drugi rok, a giełdy spadły o 50-70 proc. od szczytu (2008/09 r.). Wreszcie najnowsza histeria wokół słabości złotego i coraz głupsze poziomy docelowe dla kursu euro, dolara czy franka - tak jakby Polska notowała parametry gospodarcze Estonii czy Ukrainy.

Jak się okazuje, skuteczność tych prognoz czyni z ich autorów raczej antywskaźniki, ale wspomniana poczytność takiego generuje swoisty efekt dźwigni w postaci dodatkowego nasilenia tłumnych zachowań. Tłum może posłużyć jako zbiorowy dawca sumarycznie wielkiego kapitału. Niematerialna gra na emocjach podszyta jest jak najbardziej materialną grą o olbrzymie stawki. Mechanizm ten można przyrównać do piramidy, w której kilka ważnych źródeł opiniotwórczych wydaje prognozy, wciągając do gry tych, którzy zarażą manią swoje rodziny i znajomych. Te ostatnie (acz najliczniejsze) ogniwa gaszą światło pośród szalejącej kampanii we wszystkich mediach. Tymczasem trend się załamuje, kramik inwestycyjny zostaje zamknięty, a zwycięsko z tej batalii wychodzą ci nieliczni, którzy zachowali niezależne myślenie.

Nie ma nic złego, gdy prognozy czy rekomendacje od dłuższego czasu podążają z trendem, oddając z grubsza faktyczny stan rynku. Podnoszenie cen docelowych w trakcie hossy, obniżanie podczas bessy, korekty PKB, itp. - jest to w pełni uzasadnione. Poważne wątpliwości co do wiarygodności rodzą się w chwili, gdy rozpoczyna się festiwal licytacji wycen, a wśród opiniotwórczych prognostów, analityków, ekspertów, itp. panuje niemal jednomyślność.

Sygnał do ewakuacji z rynku jest tym mocniejszy, im więcej gromadzi się obiektywnych danych sugerujących koniec trendu. W okolicach długoterminowych szczytów i dołków fałszywi prorocy mają swoje pięć minut, za które zwykły tłum płaci największy rachunek. Okazja do zysków z tego tytułu zdarza się raz na kilka albo kilkanaście lat, zatem w takich chwilach nie ma miejsca na żadne sentymenty. Jest chłodna kalkulacja lub ewentualnie bezdenna głupota, jeśli takie rekomendacje faktycznie nie mają podbudowania w zakulisowych działaniach.

Dziś szczególnie niebezpiecznie igra się z wyrokowaniem losu złotego. Na razie padają poziomy 5 lub 5,5 zł za euro, niedługo może usłyszymy 7 albo 10. Trwa sianie paniki, a w kantorach waluty są w niedoborze. U schyłku ubr. szczególnie uaktywnił się jeden z amerykańskich banków inwestycyjnych, który najwyraźniej znalazł sobie nad Wisłą poletko do spekulacji (problem zapadających opcji walutowych chyba nieprzypadkowo zbiegł się w czasie).

W każdym przypadku po minięciu euforii wyceny wracają do długoterminowej równowagi. Przypomnijmy, że ropa naftowa też miała dojść do 250 czy 400 dolarów za baryłkę ledwie pół roku temu. Według licznych przedstawicieli funduszy inwestycyjnych polskie akcje były niezmiennie „atrakcyjne” nawet podczas monstrualnej bańki z 2007 r. Dlaczego dziś, po spadku giełdy o ponad 60 proc. ci sami eksperci zamilkli. Czyżby teraz z kolei było drogo?

Fałszywi prorocy pozostają bezkarni i dobrze zarabiają na uprawianym procederze. Dobrym przykładem są opływający w milionowe premie skompromitowani notable z upadających anglosaskich banków inwestycyjnych, którzy do spółki z agencjami ratingowymi dosłownie naganiali na instrumenty oparte o śmieciowe hipoteki. Obecnie są wielomiliardowe straty rozprzestrzenione na całe gospodarki.

Zachowanie dystansu pośród szumu i wstrzemięźliwa nieufność wobec wysypu rekomendacji w dobie zmiany trendu to remedium na potencjalne tarapaty. Racjonalna kalkulacja pozwala nie przespać dogodnego momentu ewakuacji, zwiększając szansę uniknięcia finansowej kontuzji, której leczenie trwa latami. Jeśli nie akceptujesz ceny 5 zł za bochenek chleba, to na tej samej zasadzie nie akceptuj przepłacania w innych sytuacjach, gdy w grze są dużo większe stawki. Analogicznie, nie daj się ogołocić z aktywów za ułamek ich godziwej wartości.
---

Bartosz Stawiarski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

ING OFE dawniej Nationale Nederlanden

ING OFE dawniej Nationale Nederlanden

Autorem artykułu jest Jacek Malinowski



Może perspektywa 30 czy 40 lat do emerytury to jeszcze dość odległa dla większości Polaków przyszłość, ale to jest właśnie moment, kiedy trzeba o to zadbać.
Kilka słów o ING OFE dawniej OFE Nationale Nederlanden na tle pozostałych OFE. Ponad dziesięć lat temu (rok 1999) dokonano w Polsce reformy systemu emerytalnego – powstała ustawa o funduszach emerytalnych i akty jej towarzyszące. W 1999 roku powstały też podmioty zarządzające środkami przyszłych emerytów tzw. otwarte fundusze emerytalne, które mogą dysponować naszymi składkami i je inwestować.

Podmiotów takich powstało kilkadziesiąt, obecnie w wyniku połączeń i przejęć pozostało ich 14. Wynikiem tej reformy jest głównie to, że ZUS przestał być już monopolista w dziedzinie zbierania środków na emerytury… Słusznie stwierdzono, za przykładem innych państw o gospodarce wolnorynkowej, że instytucja taka jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych po prostu sobie nie radzi z zarządzaniem inwestycjami emerytalnymi i nie będzie w przyszłości wydolny w tym zakresie.

Postanowiono, więc dopuścić do tego rynku firmy prywatne. W nowym, a zarazem obecnym systemie emerytalnym jest miejsce zarówno dla ZUS-u jaki i otwartych funduszy emerytalnych, np. ING OFE dawniej OFE Nationale Nederlanden. OFE ING będzie dla nas tutaj przykładem funduszu emerytalnego, który pomimo swoich dużych rozmiarów bardzo dobrze radzi sobie z pomnażaniem środków emerytalnych. Aktualny system emerytalny został tak pomyślany, że każdy obywatel będzie posiadał swoje własne konto emerytalne. Cześć naszego wynagrodzenia a dokładniej 12,22% będzie wędrowało do wspomnianego już ZUS-u. Natomiast kolejne 7,3% do wybranego przez nas funduszu emerytalnego. Jest to tak zwany II filar i to właśnie fundusze w nim zgromadzone decydują o wysokości naszej przyszłej emerytury.

Otwarte Fundusze Emerytalne, w naszym przypadku ING OFE pomnażają ten kapitał. Dlatego tak ważne jest wybranie odpowiedniego, a najlepiej bardzo dobrego funduszu, który zagwarantuje nam spokojną starość i bezpieczeństwo finansowe na emeryturze.
---

Lexodes - ciekawe informacje


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Czy struktury obronią się w czasie… hossy?

Czy struktury obronią się w czasie… hossy?

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Rynek produktów strukturyzowanych nie podaje się kryzysowi. Polacy coraz chętniej inwestują swoje oszczędności właśnie w struktury. Czy będzie tak również wówczas gdy wzrosty powrócą na giełdę?
Rynek produktów strukturyzowanych nie podaje się kryzysowi. Polacy coraz chętniej inwestują swoje oszczędności właśnie w struktury. Czy będzie tak również wówczas gdy wzrosty powrócą na giełdę?

Według StructuredRetailProducts.com – instytucji monitorującej rynek produktów strukturyzowanych, Polacy zainwestowali z struktury w pierwszych trzech tygodniach lutego kwotę 271 mln zł, a do wyboru mieli 23 rozwiązania proponowane przez banki i inne instytucje finansowe. Lutowa sprzedaż – mimo że miesiąc jeszcze się nie zakończył - jest o 10 procent wyższa niż w tym samym miesiącu przed rokiem. Tak naprawdę jednak rynek dopiero budzi się z świątecznego letargu i dostosowuje do krajobrazu po silnym spadku stóp procentowych. W połowie ubiegłego roku sprzedaż przekraczała 500 mln zł miesięcznie – można oczekiwać, że wkrótce zobaczymy jeszcze wyższe poziomy. Ostatecznie w tym roku Polacy mogą zainwestować w struktury nawet o połowę więcej niż w ubiegłym, a więc 7,5 mld zł.

Zainteresowanie strukturami nie słabnie mimo fatalnej sytuacji na rynku finansowym. W ostatnich dwóch miesiącach ubiegłego roku niezwykle silną konkurencją dla inwestycji z gwarancją kapitału okazały się lokaty bankowe, których oprocentowanie zostało wywindowane do blisko 10 procent w skali roku. To już historia - za sprawą cięć zaaplikowanych przez Radę Polityki Pieniężnej. Pojawiają się jeszcze oferty z kuszącymi stawkami ale są to depozyty krótkoterminowe, a klienci potrafią liczyć. Na placu boju zostają więc struktury, które z jednej strony gwarantują zwrot kapitału, a z drugiej strony dają szansę na dwucyfrowe zyski.

Pytanie czy produkty strukturyzowane mogą cieszyć się popularnością tylko z uwagi na brak konkurencji ze strony depozytów i funduszy inwestycyjnych? Taka może być percepcja dużej części inwestorów. Jest to oczywiście percepcja błędna. Z drugiej jednak strony, to od dystrybutorów zależy jakiego typu produkty będą dostarczać swoim klientom.

Biorąc pod uwagę fakt, że na polskim rynku pojawia się 20-30 struktur miesięcznie (w Niemczach kilkanaście tysięcy) może zabraknąć w ofercie rozwiązań dopasowanych do aktualnej sytuacji rynkowej. Warto zauważyć, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w szerokiej dystrybucji pojawił się tylko jeden produkt umożliwiający zarabianie w czasie spadków na giełdzie (i to bardzo niedoskonały). A zatem – mimo że struktury dają takie możliwości – okres spadków nie został odpowiednio wykorzystany przez dystrybutorów. Inna sprawa, że tego typu „niedźwiedzie” produkty trudniej znajdują nabywców – nawet na rozwiniętych rynkach. Trudno więc dziwić się dystrybutorom, że nie chcieli ryzykować oferowania produktu który po prostu się nie sprzeda.

Struktury to nieograniczone możliwości. Z powodzeniem mogą być dopasowane do każdych warunków rynkowych. W przypadku wzrostów na giełdzie popularne mogą stać się produkty bez gwarancji kapitału lub nawet z zastosowaniem „lewara” który pozwala zwiększyć udział we wzrostach giełdowych indeksów czy akcji ale w zamian za określone ryzyko straty. Wykorzystanie możliwości zależy od dystrybutorów, bo to oni decydują o tym co wprowadzić na rynek. W uprzywilejowanej sytuacji są zamożni inwestorzy dysponujących kwotami rzędu 1-2 mln zł. Dla nich mogą być konstruowane struktury „szyte na miarę” o wybranych przez nich strategiach inwestycyjnych.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Dlaczego niektórzy ludzie prawie zawsze zarabiają pieniądze na giełdzie?

Dlaczego niektórzy ludzie prawie zawsze zarabiają pieniądze na giełdzie?

Autorem artykułu jest Daniel Janik



Dlaczego niektórzy ludzie potrafią pomnażać pieniądze na giełdzie, podczas gdy niektórzy z najbardziej ostrożnych ludzi tracą na niej wszystko? Co jest podstawowym sekretem zabezpieczania i pomnażania własnego majątku?
Dlaczego niektórzy ludzie potrafią pomnażać pieniądze na giełdzie, podczas gdy niektórzy z najbardziej ostrożnych ludzi tracą na niej wszystko? Co jest podstawowym sekretem zabezpieczania i pomnażania własnego majątku?

Naszym pierwszym krokiem do rozpoczęcia kariery inwestora powinno być uzyskanie odpowiedzi na pytanie czym jest a czym NIE jest inwestowanie? Kolejne kroki powinny pozwolić nam poznać wszelkie sposoby inwestowania dzięki czemu będziemy mogli wybrać dla nas najodpowiedniejsze.

Kogo wolisz słuchać?

Rodziny i znajomych, którzy uważają, że inwestowanie nie ma sensu, bo ryzyko jest zbyt wielkie (choć w życiu nie inwestowali i nawet nie zadali sobie trudu, by poznać zasady inwestowania chociażby na giełdzie) czy też praktyków inwestowania, którzy poprzez odpowiednie przygotowanie teoretyczne oraz wykorzystanie danej wiedzy w praktyce potrafią zarabiać olbrzymie pieniądze (choć nie zawsze, bo nic nie jest w 100% pewne i bezpieczne, nawet lokaty)?

Marcin Krzywda jest jednym z tych drugich, którzy mają lata doświadczeń w inwestowaniu za sobą. Teraz dzieli się zdobytą wiedzą - jest autorem bestsellerów na temat inwestowania na GPW. Czyni to w sposób niezwykły, ponieważ przedstawia wszystko “po ludzku” a nie w formie suchych regułek.

Oto tylko niektóre z rad przedstawionych w jego niezwykłym poradniku:
- czym jest a czym nie jest inwestowanie?
- jak grać, aby wygrać?
- czym jest analiza techniczna, fundamentalna i portfelowa?
- jak wykorzystać analizę techniczną w praktyce

Tego jest dużo więcej, a wszystko po to, byś dokładniej poznał zasady inwestowania i tym samym obniżył ryzyko związane z inwestowaniem własnych pieniędzy. Nie ryzykuj swoich pieniędzy bez wcześniejszego przygotowania, bo cudowne rozmnożenie zdarza się bardzo rzadko...

Marcin Krzywda w swojej pierwszej książce (jest tego 4-częściowa seria) “GPW I - Giełda Papierów Wartościowych w praktyce” przedstawia niezbędne podstawy inwestowania. Nauczysz się z niej wszystkiego, co jest konieczne byś mógł czy mogła zacząć inwestować na giełdzie bez wychodzenia z domu.

W swojej książce mówi Dlaczego warto inwestować... przedstawia Osobowość inwestora... przedstawia różne Rodzaje inwestycji... tłumaczy czym jest Giełda od środka... pokazuje Jak grać, żeby wygrać... oraz zdradza wiele innych “sekretów” związanych z inwestowaniem na GPW. Nie dziwi więc fakt, że jego publikacja już od dłuższego czasu utrzymuje się w 10 bestsellerów wydawnictwa Złote Myśli i zbiera setki bardzo dobrych opinii czytelników.

Satysfakcja gwarantowana lub zwrot pieniędzy!

Jeśli uznasz, że książka ta nie spełnia Twoich oczekiwań, będziesz mógł ją zwrócić w dowolnym terminie, odzyskując pełną zainwestowaną kwotę!

Zamów więc już teraz Giełdę Papierów Wartościowych w praktyce i spraw, by Twoje pieniądze wreszcie zaczęły na Ciebie pracować!



Nie zezwalam na zmianę linków partnerskich
---

Daniel Janik - twórca serwisu SukcesMisja.pl oraz autor ebooka „Od marzeń do realizacji”


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Inwestorzy wolą obstawiać wzrosty

Inwestorzy wolą obstawiać wzrosty

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Możliwość zarabiania nie tylko na wzrostach ale także na spadkach - to jedna z potencjalnych zalet produktów strukturyzowanych, powtarzana jak mantra przez zwolenników tej formy inwestowania. Niestety w polskich realiach ten walor struktur nie został jak na razie zbyt mocno wykorzystany. Mimo że ostatnie kilkanaście miesięcy to ...
Możliwość zarabiania nie tylko na wzrostach ale także na spadkach - to jedna z potencjalnych zalet produktów strukturyzowanych, powtarzana jak mantra przez zwolenników tej formy inwestowania. Niestety w polskich realiach ten walor struktur nie został jak na razie zbyt mocno wykorzystany. Mimo że ostatnie kilkanaście miesięcy to prawdziwe eldorado dla niedźwiedzi.

Od początku 2007 roku na polskim rynku pojawiło się prawie 400 struktur. W różnej formie - polis ubezpieczeniowych, lokat, certyfikatów depozytowych, funduszy zamkniętych. Do tego może nawet drugie tyle w ramach bankowości prywatnej - tutaj niestety dostęp do informacji o oferowanych produktach jest bardzo ograniczony. W ramach tych rozwiązań do dyspozycji inwestorów były bardzo różnorodne klasy aktywów. Jeśli akcje to niekoniecznie światowe blue chipy ale na przykład spółki z sektora energii odnawialnej czy atomowej lub z egzotycznych regionów takich jak Bliski Wschód czy Afryka Północna. Oczywiście surowce - ropa, gaz ziemny, metale szlachetne i przemysłowe, a także towary rolne - cukier, pszenica, soja, kawa itp. Do tego gotowe strategie inwestycyjne złożone z różnych klas aktywów i "zarządzane" według automatycznie działających modeli. Niestety prawie wszystkie strategie zakładały wzrost tej czy innej klasy aktywów. Tymczasem jeśli spojrzymy na ostatnie kilkanaście miesięcy trudno będzie znaleźć coś co rosło. Dominował kolor czerwony.

W dosyć szerokiej już ofercie polskich struktur udało mi się znaleźć dwie rzeczywiście "niedźwiedzie". Przy czym nie liczę tutaj produktów Noble Banku i mBanku. Instytucje te odpowiednio w połowie 2008 i na początku 2009 roku zaproponowały zestawy produktów o "lustrzanych" strategiach - na spadki i na wzrosty. Noble Bank w ten sposób potraktował WIG20 oraz ropę naftową, a mBank skupił się tylko na indeksie polskich blue chipów. Dlaczego nie uwzględniam tych produktów? Były to swego rodzaju eksperymenty. Noble Bank nie wrócił do pomysłu. mBank też chyba odpuścił sobie taką strategię. Inwestorzy oczekują jednak od instytucji finansowej że będzie miała jakąkolwiek wizję rozwoju sytuacji rynkowej, a produkt który aktualnie proponuje jest w jej przekonaniu odpowiedni w danym momencie. Oferowanie jednocześnie dwóch produktów obstawiających dwa przeciwstawne scenariusze przypomina komunikat w stylu: „nie chcemy nic sugerować, decyzja należy wyłącznie do klienta” lub dosadniej: „umywany ręce”. Duety tego typu można więc porównać do produktów które obstawiają jednocześnie dwa scenariusze - wzrostowy i spadkowy, oczywiście wiąże się to określonymi ograniczeniami, bo łapanie dwóch srok za ogon nie jest łatwe.

A te dwa prawdziwie niedźwiedzie produkty? Jeden to Aegon Bessa. Jest to węgierski fundusz inwestycyjny, który chroni 90% kapitał inwestując głównie w bony skarbowe i depozyty. Niewielka część aktywów lokowana jest w opcje sprzedaży (opcje put) na WIG20. W efekcie fundusz zarabia gdy indeks spada. Nie jest to udział 1:1 ale między 25 a 50 proc. absolutnej wielkości spadku WIG20. Od początku notowań w listopadzie 2007 fundusz jest 17% na plusie. Nie jest to najbardziej efektywne rozwiązanie dla giełdowych niedźwiedzi ale punkt dla Aegona za odwagę. W pierwszej transzy Aegon pozyskał jedynie ok. 12 mln zł aktywów, w kolejnych trzech ta wartość rosła aż do 56 mln zł we wrześniu 2008. W miarę jak giełda leciała w dół inwestorzy chętniej wybierali taki właśnie produkt. Klasyka.

Kolejna propozycja na spadki to obligacje strukturyzowane dostępne w ramach bankowości prywatnej Banku Millennium. Był to 3-letni produkt z pełną gwarancją kapitału, który wystartował w grudniu 2007 roku. W tym przypadku inwestor miał 120-procentowy udział w bezwzględnej wartości spadku notowań koszyka 15 amerykańskich spółek które w 100 proc. uzależnione są od popytu z rynku lokalnego w USA. W tym przypadku minimalna kwota jaką trzeba było wyłożyć na zakup obligacji wynosiła aż 250 tys. zł. Oferta trafiła więc do nielicznych, zamożnych klientów.

Już na przykładzie Millennium widać jednak jak atrakcyjne parametry można było osiągnąć w produkcie nastawionym na spadki. Gdyby bank zdecydował się zagrać na wzrost wspomnianego koszyka spółek wówczas udział w tym wzroście byłby znacznie niższy niż 120 proc. - być może nawet dwukrotnie. Wynika to stąd że w większości przypadków opcje put (dające zarabiać w czasie spadków) są tańsze niż opcje call (dające zysk na wzrostach). Wynika to stąd, że większość aktywów ma pozytywny forward - czyli ich przyszła wartość, wyliczona matematycznie jest wyższa niż obecna. Na przykład ropa z dostawą w sierpniu jest nawet o 30 proc. droższa niż ropa z dostawą w marcu - to znacznie więcej niż koszty przechowywania tego surowca przez te kilka miesięcy. A opcja to nic innego jak wycenione w pieniądzu prawdopodobieństwo, że cena danego instrumentu finansowego będzie w przyszłości kształtować się określony sposób. Skoro matematyka mówi że akcje, złoto czy ropa za rok będą droższe niż obecnie to również opcje na wzrost będą droższe niż te na spadki. Spadki są więc, przynajmniej w teorii, mniej prawdopodobne. A im tańsza opcja tym lepsze parametry produktu - przede wszystkim wyższa partycypacja i tym samym potencjalny zysk w przypadku trafnego obstawienia scenariusza.

A mimo to struktury na spadki są rzadkością. I to nie tylko w Polsce. W Niemczech od początku 2007 roku struktur na spadku pojawiło się ok. 1000. Kolejne 3600 produktów miało jakiś element zarabiania na spadkach. Sporo? Łącznie na rynku niemieckim w tym czasie zaoferowano ponad 313 tysięcy produktów! Tak wiec niedźwiedzia oferta w najlepszym przypadku stanowi niespełna 1,5 proc. wszystkich propozycji jakie pojawiły się na rynku.

Dlaczego tak mało jest struktur dających zyski w trakcie spadków? Najprostsza odpowiedź brzmi: klienci niezbyt chętnie je kupują. Efekty osiągnięte przez Aegona (łącznie ok. 140 mln zł) pozornie temu przeczą. Trzeba jednak pamiętać, że Aegon dysponuje skuteczną i rozbudowaną siecią dystrybucji złożoną z agentów i pośredników finansowych. Dodatkowo, fundusz Aegon Bessa był jedyną w Polsce powszechnie dostępną propozycją pozwalająca korzystać w czasie bessy. Dystrybutorzy zawsze chcą maksymalizować wartość pozyskanych aktywów i szukają najbardziej nośnych tematów inwestycyjnych. Niestety temat: "zarabiaj na spadkach" do nich należy.

Inwestorzy, którzy przewidują lub nawet już obserwują spadki na rynku akcji są zawsze bardziej skłonni do szukania innych klas aktywów. To samo dotyczy zresztą zarządzających funduszami. W efekcie, spadek notowań akcji w drugiej połowie 2007 roku i na początku roku 2008 przyczynił się do hossy na towarach rolnych czy surowcach energetycznych. Gremialna przesiadka skończyła się nadmuchaniem baniek spekulacyjnych które - tak jak w przypadku ropy - pękły z hukiem jeszcze większym niż miało to miejsce na rynku akcji.

W ostateczności, kiedy inwestorzy nie wierzą już we wzrosty żadnej klasy aktywów wówczas stawiają na popularne na rynku struktur strategie long-short. Opierają się one najczęściej na kilku klasach aktywów (np. surowce, akcje, obligacje) których udział w koszyku zmieniany jest w regularnych cyklach (najczęściej miesięcznych) - może to być pozycja długa (zysk na wzrostach) lub krótka (zysk na spadkach). W przypadku tych rozwiązań najczęściej przywoływana jest teoria portfelowa Harry'ego Markowitza - zgodnie są niż ustalane są wagi poszczególnych elementów w ramach strategii. Oczywiście nie ma róży bez kolców wszystko zależy od tego jaki mechanizm zmiany alokacji został zaaplikowany - wiele takich strategii nie obroniło się skutecznie w czasie "niestandardowych" warunków jakie panowały na rynku finansom w ubiegłym roku.

Gra na spadki jest więc ostatecznością. Niestety podejmowaną często zbyt późno. Przykład Aegona pokazuje, że popularność funduszu rosła w miarę gdy inwestorzy mogli obserwować bessę na własne oczy. Powodów nikłej podaży spadkowych struktur jest jeszcze co najmniej kilka. Mechanika produktów strukturyzowanych działa tak, że im dłuższy okres trwania produktu tym wyższa może być marża dystrybutora. Jeśli struktura ma przynieść prowizję rzędu 4-5 proc. a nie 1 czy 2 i dodatkowo zapewniać pełną gwarancję kapitału musi to być produkt przynajmniej 3-, 4-letni. A trudno przekonać inwestorów że spadki będą trwać kilka lat - zawsze panuje przeświadczenie, że to już tymczasowy dołek, że gorzej już nie będzie. Przykład Japonii, gdzie akcje systematycznie tanieją od 18 lat traktowany jest jako wyjątek od reguły.

I jeszcze odrobina "matematyki": grając na spadki musimy się liczyć z ograniczeniem zysku - akcje czy indeksy w teorii mogą spaść maksymalnie o 100 procent, podczas gdy wzrosty nie są ograniczone. Na rynkach rozwiniętych zdarzają się oczywiście produkty gdzie udział w spadku może sięgać np. 400 czy 500%. Wówczas jednak w przypadku wzrostów ryzykujemy utratę części kapitału. To jednak wyjątki. Jeszcze niedawno zysk wyższy niż 100% w skali 2-3 lat wydawał się czymś normalnym. Dopiero teraz, tak jak na rynkach rozwiniętych, inwestorzy zaczynają doceniać rentowność rzędu 10-15 procent rocznie.

Wszystko wskazuje na to, że bessa, którą mam nadzieję mamy za sobą zastała polski rynek struktur i polskich klientów na zbyt wczesnym etapie rozwoju. W efekcie nawet w bankowości prywatnej nie wykorzystano potencjału jaki tkwi w produktach strukturyzowanych. Oby wysyp produktów na bessę nie nastąpił zbyt późno kiedy już rzeczywiście miniemy giełdowy dołek. Nie widzę takiego ryzyka - najbardziej realny scenariusz jest taki że struktury dające zarabiać w czasie spadków pozostaną marginesem rynkowej oferty.
---

Maciej Kossowski
źródło: blog na www.pb.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl