Czy nadchodzi bessa?
Autor:
Piotr GoliszewskiCzy nadchodzi bessa? Warto na początku drugiej połowy 2014 roku przyjrzeć się kilku faktom, które od kilku miesiecy mogą napawać niepokojem. Artykuł jest próbą zwrócenia uwagi optymistów na oczywiste zagrożenia.
Czy nadchodzi bessa?
09-07-2014
Bessa w USA zapowiadana jest od wielu miesięcy. Czy w takim razie jej widmo jest realne? A jeśli tak, to co dalej? Już w końcówce 2013 roku w komentarzach i analizach nie brak było opinii, że okres wzrostów na giełdach małymi krokami zbliża się ku końcowi. Nie brak było również sugestii, że stanie się to bardzo szybko.
W początkowym okresie 2014 roku byłem jednak o te złowieszcze prognozy spokojny. Dlaczego? Dlatego, że biorąc pod uwagę wskaźniki makroekonomiczne czekało nas jeszcze kilka miesięcy potencjalnych wzrostów. Obecnie jednak symptomów bessy pojawia się coraz więcej. W poniższym artykule chcę się chwilę nad nimi zatrzymać, zaznaczając, że są to moje subiektywne opinie, a decyzje inwestycyjne zawsze powinny być podejmowane w zależności od naszego podejścia inwestycyjnego oraz aktualnego składu naszych inwestycji, nie zapominając oczywiście o horyzoncie czasowym.
SYTUACJA NA ŚWIECIE
Wśród doświadczonych inwestorów nie brak tych, którzy podzielają opinie, że inwestując na polskiej giełdzie zawsze powinniśmy śledzić to, co dzieje się za oceanem. Jak to ma się do danych historycznych. Jak trafnie zauważa profesor Rybiński: "Warto pamiętać, że w minionych 150 latach średni okres od dna recesji do szczytu koniunktury w USA wynosił 42 miesiące, a po drugiej wojnie światowej 58 miesięcy. Obecny okres ożywienia trwa już ponad 50 miesięcy, czyli statystycznie w 2014 roku bardziej prawdopodobne jest pogorszenie koniunktury niż jej poprawa."
Indeksy już dawno pobiły szczyty z poprzedniego załamania. A coś co ciągle rośnie - kiedyś zwyczajnie musi zacząć spadać. Argumentów oczywiście jest dużo więcej:
- na giełdach jest już drogo;
- ograniczenie QE3 niesie za sobą negatywne konsekwencje, np. wzrost cen obligacji amerykańskich;
- w pierwszej połowie roku pojawiły się dobre dane ekonomiczne w USA. Banksterzy wykorzystają to do namówienia zwykłych ludzi do kupowania akcji, sami będą po cichu sprzedawać;
- po czterech latach zerowych stóp procentowych i drukowania pieniędzy przez banki centralne narosły potężne bańki spekulacyjne na wielu rynkach. W 2014 roku niektóre z nich zaczną pękać;
- inwestorzy długoterminowi będą dalej akumulowali złoto - w pewnym momencie okaże się dlaczego. Wrócimy do tematu złota w dalszej części artykułu;
- przedłużająca się dekoniunktura doprowadzi do dalszego nasilenia się nastrojów antyunijnych w wielu krajach. To już sie dzieje, czego przykładem były ostatnie wybory do Eurloparlamentu, gdzie jak nigdy dotąd silnie reprezentowana jest grupa eurosceptyków;
- padł kolejny duży bank. Czwarty co do wielkości bank Bułgarii utracił swoją płynność finansową. To kolejny po Cyprze przypadek, który powinien dać do myślenia wszystkim tym, którzy trzymają swoje oszczędności na lokatach bankowych. Według jednego z najlepszych polskich ekonomistów - profesora Rybińskiego to nie ostatnie bankructwo dużego europejskiego banku w tym roku;
- rozpoczął się polityczny demontaż czterech wolności w Unii. Po Wielkiej Brytanii kolejne kraje wprowadzą ograniczenia w dostępie do rynku pracy i świadczeń socjalnych obywatelom z innych krajów;
- Grecja już pokrywa z podatków bieżące wydatki (bez spłat zadłużenia).
Przerażające jest to, że wielu inwestorów indywidualnych, często drobnych i bez wieloletniego doświadczenia, nie bierze tych oczywistych faktów pod uwagę. Nie łudźmy się jednak. Inwestorzy instytucjonalni i duzi zagraniczni gracze są już na to przygotowani. A w przysłowiową kość dostaną ci najmniejsi z inwestycjami do 1 mln złotych. A to może prowadzić do finansowej katastrofy. Jeśli powyższe dane nie przekonały, spójrzmy w takim razie co już dzieje się w Polsce i co w krótkiej perspektywie czasu wydarzyć się może:
POLSKA
Co z tą Polską - można zadać pytanie w ślad znanego publicysty. Czy jest się czego obawiać? Przecież gospodarka ma się świetnie co potwierdzają wskaźniki makro: zarówno twarde dane, jak również wskaźniki wyprzedzające. Do tego mamy niską inflację i brak presji na jej podwyższenie, a prognozy dotyczące PKB są wzrostowe, w ślad za czym powinna pójść polska giełda.
Czy aby na pewno? Już laik powinien zauważyć, że spokojny sen inwestorów zakłócić może niepewna sytuacja na Ukrainie, hamowanie programu QE w USA, wydarzenia w Chinach świadczące o gospodarczym spowolnieniu i nieoczekiwane informacje o tym, że Chiny mają bardzo duży deficyt handlowy oraz duża niepewność co do rynków wschodzących. W tym miejscu zatrzymajmy się dłużej nad hamowaniem programu QE i zastanówmy się, jaki to może mieć wpływ na giełdę w Polsce.
Pierwsze negatywne informacje przyszły już w roku 2013, kiedy to Brazylia zmuszona była podnieść stopy procentowe w związku z odpływem kapitału zagranicznego z tego kraju właśnie w obawie przed ograniczeniem QE. Należy pamiętać, że poza Stanami Zjednoczonymi jednym z głównych beneficjentów programu QE, a więc drukowania pieniądza przez FED, są właśnie rynki wschodzące. Już w styczniu działania podjęte przez FED spowodowały na rynkach wschodzących gwałtowną przecenę akcji i walut (gwałtowny spadek liry tureckiej, randa południowo afrykańskiego oraz argentyńskiego peso).
Jak zauważa portal Investtracer.com należy odpowiedzieć sobie na pytanie: Jeśli zwiększanie podaży pieniądza wpływało pozytywnie na rynek amerykański, to jak na ten sam rynek wpłynie ograniczanie podaży pieniądza? Kolejne programy QE trwały nieprzerwanie od 2009 roku aż do 2013. Klasyczna ekonomia odpowiada na to pytanie jednoznacznie. Spadek podaży pieniądza jest czynnikiem negatywnie wpływającym na gospodarkę i rynek akcji. Sceptycy powiedzą, że owszem, ale FED ogranicza QE w sposób kontrolowany reagując na dane z gospodarki. O tym tłumaczeniu już pisałem - nie będę do tego wracał ponownie. Prawda jest taka, że rzeczywistość jest inna. Od początku rozpoczęcia programów QE rynek amerykański rośnie nieprzerwanie. W tym samym czasie hossa na GPW trwa od 2009 roku z wyjątkiem okresu 2011-2012, gdzie w gospodarce polskiej doszło do spowolnienia gospodarczego.
Być może dla wielu inwestorów te dane są mało przekonujące. Z faktami jednak się nie dyskutuje. A idąc krok dalej, warto zwrócić uwagę na kilka innych, niestety negatywnych informacji z naszego rynku:
- Rząd doprowadzi do końca operację ZUS, większość Polaków pasywnie wybierze ZUS (czyli w ogóle nie pójdą do oddziałów ZUS żeby się zadeklarować);
- Wzrost gospodarczy będzie niższy niż prognozowane 2,5 procent, inflacja pozostanie bardzo niska, mimo osłabienia złotego;
- Jak prognozuje profesor Rybiński Trybunał nie zdąży się wypowiedzieć na temat OFE w 2014 roku. A jak nawet zdąży pod koniec roku, to za niekonstytucyjny uzna tylko zakaz reklamy, bo koszty odwrócenia całego procesu byłyby zbyt duże.
Na koniec analizowania rynku w Polsce jeszcze dwie, ogromnie ważne refleksje. Pierwsza ponownie nasuwa się po lekturze analizy InvestTracer.com. i dotyczy makroekonomicznego barometru dla polskiej giełdy. Jego najważniejszymi składowymi poza danymi ze sfery rzeczowej gospodarki są rynkowe stopy procentowe. Idealna sytuacja dla rynku akcji to niskie stopy krótkoterminowe i wysokie stopy długoterminowe. W ostatnich tygodniach zauważyć można, że ta relacja bardzo szybko zmienia się na niekorzyść tzn. stopy krótkoterminowe rosną czemu nie towarzyszy inflacja, natomiast obserwujemy duży spadek rentowności obligacji pięcioletnich i dziesięcioletnich. Długi koniec krzywej opisuje wzrost awersji do ryzyka i popyt na obligacje o terminie zapadalności 5 i 10 lat natomiast spadek krótkoterminowych rynkowych stóp procentowych oznacza podaż instrumentów krótkoterminowych. Bardziej płaska krzywa dochodowości ma negatywną wymowę dla rynku akcji.
Druga refleksja dotyczy poziomu inflacji. Brak zagrożeń inflacyjnych to czynnik wspierający wzrost gospodarczy. Problem tkwi w tym, że w tym cyklu koniunkturalnym możemy nie zobaczyć inflacji. Niektóre ośrodki badawcze mówią nawet o groźbie deflacji w Polsce. Nie brak głosów, ze właśnie w roku 2014 czeka nas pierwsza od wielu lat deflacja.
WOJNY WALUTOWE DOPROWADZĄ DO POWROTU "ZŁOTEGO STANDARDU".
W lutym br. całkowity dług publiczny państw przekroczył 100 bln USD. Trudno chyba o lepsze potwierdzenie faktu, że znajdujemy się w szczególnym momencie epoki papierowego pieniądza. Nie tylko dlatego, że skala jego generowania osiągnęła niespotykane wcześniej rozmiary (od 2008 r. tylko USA wprowadziły do obrotu 3 bln dolarów), ale również i z tego powodu, że sytuacja ta nie może trwać w nieskończoność.
Szerokie grono ekonomistów twierdzi, że ceny złota, a co za tym idzie i srebra, zostały w sposób sztuczny obniżone (m.in. poprzez emisję papierowych certyfikatów, których podaż przekroczyła wielokrotnie ilość fizycznego kruszcu), aby banki centralne państw zachodnich mogły uzupełnić własne zapasy. TEN FAKT POWIENIEN DAĆ NAM WIELE DO MYŚLENIA. Właśnie w kontekście toczącej się bez świateł kamer od wielu lat wojny walutowej. Temat tych manipulacji powoli zaczyna być komentowany w mediach, a mechanizmy ustalania cen na giełdach w Londynie i Nowym Jorku określane są mianem największego skandalu finansowego w historii.
Jak zauważa Adam Lelonek jest to spowodowane zwłaszcza tym, iż Zachód najprawdopodobniej roztrwonił swoje rezerwy, kreując na giełdach lub we własnych gospodarkach określone sytuacje lub doraźnie ratując swoich sojuszników przed zapaścią. Sztuczne i radykalne obniżenie cen nie przyniosło jednak spodziewanych rezultatów i większość uwolnionych, fizycznych sztabek trafiła na rynki azjatyckie, zwłaszcza do Chin.
W tym przypadku nie dziwi więc opinia znanego z odważnych prognoz amerykańskiego ekonomisty Peter Schiff podtrzymującego opinię, że cena złota osiągnie 5.000 dolarów za uncję. Zdaniem Schiffa stanie się tak za sprawą „lekkomyślnej” polityki Rezerwy Federalnej.
Jestem przekonany, że konsensus uznający ożywienie gospodarcze w USA za prawdziwe i zakładający zakończenie programu skupu obligacji (QE) oraz normalizację stopy procentowej jest błędny (…) Gdy Fed uświadomi sobie, że prognoza zakładająca ożywienie jest błędna, znów zacznie wspierać gospodarkę jeszcze większym QE. Gdy to się stanie, ceny złota zaczną rosnąć – powiedział Peter Schiff w wywiadzie udzielonym portalowi Marketwach.com.
Amerykański ekonomista dostrzega tylko jeden scenariusz, w ramach którego ceny złota mogłyby dalej spadać. Stałoby się tak, gdyby Fed rzeczywiście zdecydował się zakończyć QE i zacieśnić politykę pieniężną. Choć to obecnie dominujący pogląd wśród analityków z Wall Street, to zdaniem Schiffa jest on bardzo mało prawdopodobny.
Bądźcie cierpliwi. Wielu inwestorów w latach 90-tych wierzyło, że złoto jest martwym aktywem. Ale pomiędzy rokiem 2001 a 2011 zyskało prawie 900% – radzi inwestującym w złoto Peter Schiff.
Należy jednak być ostrożnym inwestując w złoto. Chcąc rzucić się w szał zakupu fizycznego złota warto pamiętać, że zawsze jest to inwestycja długoterminowa, a kto liczy na szybki zysk w skali kilku miesięcy może spotkać się z przykrą niespodzianką.
CZY TEN POŻAR MOŻNA UGASIĆ?
Niestety. Próba zasypania efektu kryzysu drukowaniem pieniądza powoduje, że zapominamy o jego przyczynach - nieodpowiedzialnej polityce monetarnej w USA i złej polityce fiskalnej w UE. To co ma miejsce obecnie od kilku miesięcy, czyli wpompowywane w system pieniądze są głównym źródłem wszelkiego rodzaju baniek spekulacyjnych.
Euro wpłynęło obecnie na niezbadane wody. Tomasz Kasprowicz - doktor finansów (Southern Illinois University Carbondale) zauważa, że ujemne stopy procentowe to całkowita nowość w Europie i niestety nie do końca wiadomo jakie to będzie mieć efekty. Taki ruch oznacza, że aby trzymać pieniądze na lokacie w EBC (Europejski Bank Centralny), musimy zasadniczo do tego dopłacić. Tym samym EBC chce zmusić wszystkich do inwestycji gdzie indziej - najlepiej do finansowania deficytów kraju Południa. Oficjalnie jest to ruch mający na celu walkę z zagrażającą nam deflacją. Gdzie jednak rzeczywiście popłyną te pieniądze - nie wiemy.
Tak czy inaczej empiryczne dane o wpływie deflacji na gospodarkę są trudne do interpretacji. Przede wszystkim występują one niezmiernie krótko, więc danych brakuje. A nawet jeśli już się to zdarza, tak jak w Japonii, to zwykle jako efekt pękniętych baniek spekulacyjnych. Deflacja wydaje się wtedy dość oczywistym obiektem ataków, ale raczej nie ona leży u podstaw problemów realnej gospodarki. Zresztą przykład japoński jest niepokojący z wielu innych powodów. Już od przeszło dekady bank Japonii stosuje wymyślne metody mające zwiększyć poziom inflacji. Zerowe stopy procentowe nie dały właściwie żadnych efektów. Co niepokojące - dziś większość zachodniego świata znajduje się w podobnej sytuacji. Gigantyczne bańki spekulacyjne powoli pękają, a co za tym idzie z rynku znika płynność. Innymi słowy, problemów nie da się zasypać górami świeżo wydrukowanych dolarów czy euro.
Należy więc zadać sobie pytanie: Dlaczego wiele osób nie dostrzega rosnącego ryzyka potężnego kryzysu finansowego, o skali znacznie większej niż to, co miało miejsce w 2009 roku po upadku Lehman Brothers? Głównie dlatego, że nie studiowali dokładnie poprzednich kryzysów i nie mają odpowiedniego podejścia a chęć zysków zasłania zdrowy rozsądek. Tylko nieliczni, którzy mają odpowiednio przećwiczone i nastrojone receptory są w stanie go dostrzec, inni patrzą się w ciemność i wzruszają ramionami, bo nic nie widzą. Jest jeszcze trzecia kategoria ludzi, to ci zakłamani, którzy dostrzegają nadchodzący kryzys, ale publicznie twierdzą, że nic nie widzą. Nie muszę przekonywać, że mają w tym swoje uzasadnione powody.
Jak zauważa cytowany już profesor Rybiński - jeden z najsłynniejszych polskich ekonomistów rządy i banki centralne mają w zanadrzu jeszcze trochę narzędzi, żeby odsunąć wybuch kryzysu w czasie, ale moment prawdy nieuchronnie się zbliża, po prostu skala długów na świecie jest tak duża, że nie da się ich spłacić i czeka nas fala bankructw. Nie wiem, która kostka domina padnie pierwsza, ale jak padnie, popchnie inne kostki i efekt domina doprowadzi do bankructwa kraje, banki i firmy.
Czy w takim razie zbliża się już bessa? Nie mnie to rozstrzygać. Ten artykuł ma skłonić do refleksji optymistów i skierować ich uwagę na czynniki ryzyka na rynkach finansowych. W moim subiektywnym odczuciu tylko szaleniec nie weźmie tych argumentów pod uwagę.
W ciągu kilku miesięcy mieliśmy do czynienia z upadkiem kilku banków. Najbardziej spektakularne dotyczyły Cypru. Dwa tygodnie temu płynność finansową stracił jeden z największych banków w Bułgarii, a wszystko wskazuje na to, że to nie koniec.
Co więc w takiej sytuacji ma robić indywidualny inwestor. Odpowiedź jest jedna: zachować szczególną ostrożność w podejmowanych decyzjach. Czas na przeanalizowanie swoich portfeli inwestycyjnych. Fundusze inwestycyjne i lokaty bankowe to nie jedyne z dostępnych źródeł inwestowania pieniądza. Te ostatnie nie zawsze muszą być bezpieczne. Możliwości jest znacznie więcej. Warto otworzyć oczy i lokować swoje oszczędności w instrumenty, które niezależnie od hossy, bessy, kryzysu, recesji czy okresu gospodarczego wzrostu pozwolą naszym oszczędnościom pracować w sposób efektywny.
autor:
Piotr Goliszewski
Specjalista ds. Inwestycji
Powyższy artykuł przedstawia prywatne opinie autora.
Nie jest rekomendacją inwestycyjną i jako taki traktowany być nie może.
Autor nie ponosi odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podjęte pod wpływem powyższego artykułu.
Piotr Goliszewski
Specjalista ds. Inwestycji
www.doradcafinansowy.net.pl
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.