niedziela, 10 lipca 2011

W poszukiwaniu złotego portfela

W poszukiwaniu złotego portfela

Autorem artykułu jest Michał Ziętal



Cena złota wyrażona w rośnie praktycznie nieprzerwanie od 2001 roku. W styczniu 2008 przekroczyła dotychczasowy rekord 850 dolarów za uncję ustanowiony w 1980 roku. To „wydarzenie” odbiło się szerokim echem w mediach i obudziło w wielu inwestorskie instynkty. Czy obecna gorączka złota...
Cena złota wyrażona w rośnie praktycznie nieprzerwanie od 2001 roku. W styczniu 2008 przekroczyła dotychczasowy rekord 850 dolarów za uncję ustanowiony w 1980 roku. To „wydarzenie” odbiło się szerokim echem w mediach i obudziło w wielu inwestorskie instynkty. Czy obecna gorączka złota jest rzeczywiście uzasadniona? A jeśli tak, to jak najlepiej na niej skorzystać?

W ferworze sensacyjnych wiadomości o kolejnych rekordach można łatwo zapomnieć, że cena złota podawana jest najczęściej w dolarze amerykańskim, a ten od połowy 2001 roku traci na wartości. W efekcie, jeśli spojrzymy na cenę złota wyrażoną w złotych, to pnie się ona do góry, ale już mniej stromo. W okresie od 20 września 2000 do 30 stycznia 2008 cena złota w dolarach wzrosła o prawie 240 proc.. To sama cena wyrażona w złotych wzrosła już tylko o ok. 80 proc. czyli ok. 8,5 proc. rocznie. Przyzwoicie, ale na pewno nie rewelacyjnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że nie było to pewne 8,5 proc. rocznie, bo cena złota mogła przecież ukształtować się zupełnie inaczej.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że inwestowaniem w złoto warto się zainteresować. Można to robić na wiele sposobów – począwszy od najbardziej tradycyjnego czyli bezpośredniego zakupu kruszcu po nowoczesne instrumenty finansowego, których zyskowność zależy od kształtowania się ceny złota. Niestety dostępność tych ostatnich w Polsce w porównaniu do rozwiniętych rynków jest dosyć skromna i ogranicza się do kilku funduszy inwestycyjnych oraz produktów strukturyzowanych opartych na indeksach złota.

Złoto w czystej postaci

Motywem kupowania złota w najczystszej postaci (sztabek, monet czy ewentualnie biżuterii) i może być chęć zabezpieczenia „paru groszy” na czarną godzinę. Może wydawać się to staroświeckie i niezbyt bezpieczne, ale to jedyny sposób, aby tego typu kolekcja w pełni spełniała takie zadanie.

Najlepiej do tego celu nadają się sztabki i monety. W tej drugiej grupie znajdują się obiekty o dodatkowej wartości kolekcjonerskiej – ich cena z reguły jest znacznie wyższa niż faktyczna wartość złota. Jeśli nie mamy chęci ani możliwości zgłębiania numizmatycznych tajników bezpieczniej będzie wybrać tzw. sztabki lokacyjne, których koszty bicia są relatywnie najniższe, a liczba nielimitowana.

Na zakupy możemy udać się m.in. do Narodowego Banku Polskiego, Raiffeisen Banku oraz wielu firm, których oficjalna lista opublikowana jest na stronie NBP. Można udać się również do kantorów czy skorzystać z aukcji internetowej. Jednak w obu przypadkach wskazana jest dogłębna znajomość tematu i umiejętność oceny, czy oferowany towar jest oryginalny. Tym samym nie polecam tych kanałów dystrybucji raczkującym „poszukiwaczom złota”.

Fundusze inwestycyjne

Jedną z alternatyw bądź uzupełnieniem dla inwestycji bezpośrednio w czysty kruszec mogą być fundusze inwestycyjne mniej lub bardziej związane z rynkiem złota. Jednym z nich jest, działający od 16 października 2006, Investor Gold FIZ. Fundusz inwestuje w kontrakty terminowe na metale szlachetne (poza złotem – srebro, platyna i pallad) oraz akcje spółek z tego sektora. Od początku działalności jego wartość wzrosła o 65,4 proc. (stan na 31 stycznia 2008). Dla porównania złoto w tym samym okresie złoto zdrożało o 55,8 proc. w dolarach i 22,61 proc. w złotych, co czyni ten fundusz inwestycją „surowcową” godną rozważenia.

Certyfikaty inwestycyjne funduszu dostępne są tylko w subskrypcjach (ostatnia miała miejsce w maju 2007 r.), a wykupy odbywają się co miesiąc. Bardziej płynnym funduszem związanym z rynkiem złota jest dokładnie o rok młodszy Superfund SFIO Subfundusz Gold. Od 17 października 2007 do końca stycznia 2008 zyskał 13 proc. (wzrost wartości złota w tym okresie to 22 proc. w dolarach i 13 proc. w złotych). Innym funduszem o dużo dłuższej historii, bo działającym już od 1994 roku, ale w Polsce dostępnym od niedawna jest MLIIF World Gold Fund inwestujący w akcje spółek związanych przede wszystkim z wydobyciem metali szlachetnych, w tym kopalni złota.

Produkty strukturyzowane

Tu jedynym dostępnym w ciągłym obrocie na GPW produktem jest certyfikat strukturyzowany Raiffeisen Centrobanku Gold Open-End Index Certificate odzwierciedlający cenę złota. Certyfikat notowany jest na GPW od 13 września 2007. Od tego momentu do 31 stycznia 2008 zyskał 16,7 proc. podczas gdy cena złota w PLN wzrosła w tym czasie o 17,5.

Inną formą produktów strukturyzowanych są te w formie polisy ubezpieczeniowej oferowane podczas ograniczonych czasowo subskrypcji. Obecnie subskrybcje produktów związanych z rynkiem złota prowadzą firmy NWAI i Goldenegg. Oferowana przez nie „Złota struktura” to na dobrą sprawę ten sam produkt różniący się minimalną kwotą wejścia (100 tys. PLN w NWAI, 10 tys. PLN w Goldenegg) oraz tym, że Goldenegg pobiera 1 proc. opłaty dystrybucyjnej. Lokata oparta jest na indeksie JP Morgan Gold Excess Return Index odzwierciedlającym kształtowanie się cen kontraktów terminowych na złoto.

Konstrukcja indeksu sprawia, że jego wartość rośnie nieco wolniej niż cena złota ale bardzo wiernie za nią podąża. Inwestycja ta daje natomiast 100 proc. ochrony wpłaconego kapitału pod warunkiem zakończenia jej po czterech latach. Na podstawie symulacji historycznych wiadomo, że analogiczna czteroletnia inwestycja startująca w dni robocze w okresie od 3 stycznia 2000 do 7 stycznia 2008 dałaby 53,78 proc. zysku. Jest to wartość po tzw. ubruttowieniu i maksymalnym, 115-procentowym wskaźniku partycypacji we wzroście indeksu. Ta sama stopa zwrotu netto, przy średnim współczynniku partycypacji (tj. 105 proc.) wynosi 38,4 proc.

Wielką zaletą lokat strukturyzowanych jest brak ryzyka kursowego. Inwestor, która wpłaca złotówki ma szansę zarobić dokładnie tyle o ile zdrożało złoto w dolarach. W efekcie nie straci na ewentualnym dalszym spadku kursu amerykańskiej waluty.

Kontrakty terminowe na złoto

Samodzielne inwestowanie w kontrakty terminowe (w tym na złoto) to wyższa szkoła jazdy. W efekcie wykorzystania tzw. lewarowania można dysponując relatywnie małymi kwotami (kilka tysięcy dolarów) zarobić dużo i bardzo szybko. Oczywiście nie ma róży bez kolców – ten sam mechanizm działa w drugą stronę, sprawiając, że na kilku transakcjach możemy pożegnać się z pokaźnym majątkiem. Grę na kontraktach można w uproszczeniu porównać do zakładów bukmacherskich. Zakładamy się z innymi uczestnikami rynku o to, czy cena złota spadnie czy wzrośnie i o ile.

Mogłoby się wydawać, że nie ma nic prostszego, jednak ta „zabawa” wymaga opanowania sporej wiedzy teoretycznej i praktycznej. Tu poza literaturą fachową, polecamy materiały ze stron internetowych Giełdy Papierów Wartościowych (www.gpw.pl > Edukacja > Materiały Edukacyjne > Kontrakty terminowe), Fundacji Edukacji Rynku Kapitałowego (www.ferk.pl) oraz poszczególnych domów maklerskich. Ponieważ na polskiej giełdzie nie są notowane kontrakty terminowe na złoto trzeba zapewnić sobie dostęp do rynków zagranicznych. Taką możliwość dają niektóre domy maklerskie. Wymagane jest otwarcie rachunku instrumentów pochodnych (odrębnego od rachunku papierów wartościowych) i podpisanie umowy o prowadzenie rejestru zagranicznych instrumentów finansowych.

Perspektywy

Kilka tygodni temu niektórzy analitycy wieścili rychłe przebicie psychologicznej bariery 1000 USD za uncję. Był to czas szczytu negatywnych emocji giełdowych, nizin kursu dolara i perturbacji z dostawą energii w RPA (jeden z główny dostawców złota). Wszystkie te czynniki „złagodniały”, a cena złota oscylowała i oscyluje nadal wokół 900 USD.

Jej dalsze kształtowanie zależeć będzie od relacji podaży i popytu. Podaż złota jest względnie stała - nowych kopalni nie uruchamia się z dnia na dzień, a ilość złota uwalniania z rezerw banków centralnych jest ograniczona umową Central Bank Gold Agreement. Tym samym cena zależeć będzie od popytu. Ten z kolei można rozbić na „rzeczywisty” i spekulacyjny. Wielkość popytu „rzeczywistego”, który generowany jest przez branżę jubilerska, elektroniczną i dentystyczną, jest również łatwa do oszacowania i rośnie w przewidywalnym niewielkim tempie.

Okazuje się zatem, że właściwie jedynym czynnikiem wpływającym w krótkim okresie na cenę złota są oczekiwania spekulantów znajdujące odzwierciedlenie w ich działaniach na rynku. Te z kolei lubią się szybko i niespodziewanie zmieniać. Póki co gorączka nieco zmalała, a cena ustabilizowała. Co będzie dalej? Uśredniając prognozy analityków największy banków inwestycyjnych na świecie otrzymujemy średnioroczną cenę złota oscylującą wokół 950 dolarów za uncję w ciągu najbliższych trzech lat, co w praktyce oznacza stabilizację na poziomie niewiele wyższym niż obecny.

W dłuższym terminie złoto może oczywiście zyskiwać. Należy jednak zauważyć, że w ostatnich 2-3 latach stało się instrumentem coraz bardziej zmiennym – mamy dynamiczne wzrosty i głębokie korekty. Nie można już więc mówić o złocie jako „bezpiecznej przystani” (safe haven). Nadal jest to jednak dobre uzupełnienie portfela z uwagi na ujemną korelacją z rynkiem akcji – w czasie bessy złoto z reguły zyskuje na wartości (przykład do druga połowa 2007 roku).
---

Michał Ziętal
Wealth Solutions - Lokaty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Dolar niezupełnie upadły

Dolar niezupełnie upadły

Autorem artykułu jest Bartosz Stawiarski



Od czasu swojej rekordowej siły z 2000 r. dolar stracił względem euro połowę wartości, natomiast względem złotówki deprecjacja sięga 55 proc. Za znaczną część tego ruchu odpowiada nie tylko systematyczne niszczenie reputacji "zielonego" przez amerykańskie władze monetarne, ale także materializujące się widmo recesji za Atlantykiem....
Od czasu swojej rekordowej siły z 2000 r. dolar stracił względem euro połowę wartości, natomiast względem złotówki deprecjacja sięga 55 proc. Za znaczną część tego ruchu odpowiada nie tylko systematyczne niszczenie reputacji "zielonego" przez amerykańskie władze monetarne, ale także materializujące się widmo recesji za Atlantykiem. Jednak pośród wzbierających lamentów nad upadkiem dolara może on niebawem powrócić do odrabiania strat.

Ostatnie trzy kwartały dosadnie dowodzą, że rozkwit amerykańskiego bogactwa był równie wirtualny, co zyski większości dawno już upadłych dotcomów. Finansowy domek z kart się sypie tak samo jak ceny tamtejszych domów, a raptowne cięcia stóp dolarowych przez FED noszą znamiona paniki. Oba te procesy są powiązane zależnością przyczynowo-skutkową i powiększają skalę odwrotu od amerykańskiej waluty. Osobną reperkusją pikującego dolara jest nasilenie spekulacji na giełdach towarowych, gdzie szybujące ceny surowców przemysłowych i rolnych wprawiają zwykłych konsumentów w konsternację. Jednak patrząc na kursy niektórych walut wschodzących, nasuwa się przypuszczenie, że odwrócenie tej wieloletniej tendencji jest jeśli nie w toku, to już bardzo blisko.

Waluty rynków wschodzących: sprzeczne sygnały

Przytoczmy kilka przykładów. Turecka lira w ciągu 5 lat do początku br. umocniła się do dolara o 30 proc., wszak w minionym kwartale osłabła o ok. 12 proc. (z rekordowego 1,15 do 1,30). Tym samym kurs zbliżył się w okolice długiej konsolidacji z 2005/06 r. Ścieżką aprecjacji o identycznej skali podążał od 2003 r. koreański won, który od jesieni ubr. oddał 10 proc. ze swojej zdobyczy. Ostatnie osłabienie można tłumaczyć silnym uzależnieniem koreańskiej gospodarki od eksportu skierowanego właśnie na kulejący rynek amerykański. Ukrócenie apetytu na ryzyko bodaj najmocniej widać po słabości południowokoreańskiego randa. Waluta ta straciła wobec dolara niemal 30 proc. w ciągu pół roku i jest wyceniana podobnie jak 5 lat temu.

W dwóch spośród trzech przytoczonych przypadków utrzymuje się znaczny dyferencjał lokalnych stóp procentowych względem stopy dolarowej. Główna stopa turecka wynosi obecnie 15,25 proc., koreańska 5 proc., natomiast w RPA jest to 11 proc. Śmiesznie niskie 2,25 proc. w dolarze (realnie przecież ujemne w obliczu inflacji około 4 proc. - więc jaki jest sens oszczędzać w USA?) zdawałoby się zachęcać do carry trade. Pomimo tego od kilku miesięcy ma miejsce ostrożna ewakuacja z pozycji tych walut na korzyść dolara. Zatem eksploatowany przez część analityków argument o poszukiwaniu zyskowniejszych aktywów poza USA wydaje się jałowy, gdyż nie uwzględnia globalnego przesunięcia akcentów w relacji ryzyko-stopa zwrotu. Poza tym, wspólnym i nadrzędnym zagrożeniem dla wszystkich gospodarek staje się inflacja.

Jednocześnie wciąż dobrze radzą sobie waluty środkowoeuropejskie, kwotowane w okolicach rekordów dekady. Do wytłumaczenia siły złotego służy ten sam argument, który już nie działa dla innych omówionych walut: oczekiwanie na podwyżki stóp złotowych zwiększy dyferencjał. Tylko ciekawe, że czeska korona dająca kupon porównywalny z dolarowym, pozostaje równie silna co złoty. Sprawa rosnącego deficytu obrotów bieżących w Polsce zeszła na plan dalszy. Póki co nikt się nie przejmuje również zawirowaniami na Węgrzech. Czyżby się więc rozpoczęła długoterminowa gra pod wejście naszego regionu do strefy euro? Może to być przedwczesny i przesadny optymizm, zważywszy restrykcyjne kryteria konwergencyjne i... rosnące ryzyko spekulacyjnego ataku walutowego.

Widmo ataku walutowego: przykład Islandii

Załamanie funta brytyjskiego w 1992 r. zostało przykurzone mgłą zapomnienia, podobnie jak zapaść rubla i walut azjatyckich 10 lat temu. Co ciekawe, jakaś immanentna pamięć doznanego szoku tkwi w zachowaniu tureckiej liry. Od kryzysu w 2001 r. zmienność notowań tej waluty pozostaje wysoka, a okresy stabilizacji są przerywane skokowymi deprecjacjami o dużej sile. Swoją negatywną rolę może tu pełnić systematyczne rozpływanie się fatamorgany w postaci wizji wejścia do strefy euro.

Ku przestrodze przed możliwymi atakami na waluty środkowoeuropejskie warto się przyjrzeć jednemu współczesnemu przypadkowi. Chodzi o casus położonej na peryferiach Europy malutkiej i niemal nieobecnej w mediach Islandii. Gospodarka tego kojarzonego z przetwórstwem rybnym kraju przeszła znaczną transformację. Udział sektora usług finansowych i nieruchomości w PKB Islandii wzrósł z 17 do 26 proc. w latach 1998-2006. Na miano tygrysa kraj zasłużył sobie również śmiałą ekspansją firm, które odważnie weszły w mariaże w Skandynawii. Boomowi towarzyszył gigantyczny wzrost aktywów bankowych do 10-krotności wartości PKB w 2006, a deficyt obrotów bieżących skoczył do 16 proc. produktu. Ta nierównowaga stała się pożywką do agresywnej gry na spadek lokalnej waluty. W najnowszej odsłonie tych niepokojów, od listopada 2007 korona straciła do dolara niemal 30 proc. (kurs z 60 ISK skoczył do 78). Od pewnego czasu w górę szybują koszty zabezpieczenia przed niewypłacalnością firm (credit default swaps). Sytuacja stała się na tyle dramatyczna, że pod koniec marca władze monetarne musiały uciec się do podwyżki stóp do poziomu 15 proc. celem odbudowania zaufania do waluty. Inflacja osiągnęła 8,7 proc., czyli najwyższą wartość od 6 lat.

Za atak obwiniane są fundusze hedgingowe, które dążą do maksymalizacji swoich zysków na fali negatywnej propagandy. Na rynkach finansowych nie ma miejsca na sentymenty, a w obecnej niepewnej sytuacji globalnej turbulencje mogą wybuchnąć w pozornie spokojnym miejscu od przysłowiowej iskry. Poszukiwanie pól do spekulacyjnych zagrań na wielką i wielce szkodliwą ekonomicznie i społecznie skalę może się nasilić również dlatego, że wszystkie możliwe bąble spekulacyjne, które nadmuchano po 2000 r. w zasadzie już pękły. Niektórym graczom pozostaje więc chwycić się mniej czystych zagrywek, podobnych do tej na funcie w 1992 r.

Wnioski

Podsumowując, radosne delektowanie się długotrwałym trendem wzrostu wartości złotego (zwłaszcza wobec dolara, choć także i euro) rodzi złudne poczucie spokoju. Argumentem technicznym wspierającym oczekiwanie dalszego osłabiania dolara jest stare powiedzenie "trend is your friend". Jednak każdy trend kiedyś się kończy, a oznaką jego schyłku są coraz bardziej nerwowe ruchy cen. Rosnąca inflacja w Polsce jest nie tylko wynikiem dwucyfrowej dynamiki płac, ale też zbyt długiej indolencji rodzimych władz monetarnych. Równolegle ze wzrostem wynagrodzeń spada konkurencyjność naszej gospodarki. Nieliniowy charakter zjawisk gospodarczych może spowodować gwałtowną reakcję na pozornie niezbyt negatywne dane.

Chęć ataku na złotówkę i waluty regionu stanie się nieodparta w chwili wejścia do korytarza wahań ERM2. Należy wątpić, by po takim wzmocnieniu względem euro był to atak w tym samym kierunku, tzn. dalsze masowe kupowanie złotówki. W tym kontekście ewentualne odwrócenie trendu na eurodolarze tym bardziej faworyzuje walutę amerykańską.

Zbyt silne euro nie pomaga gospodarkom europejskim, a coraz powszechniejsze kłopoty na rynkach nieruchomości (Irlandia, Hiszpania, kraje nadbałtyckie z walutami powiązanymi z pieniądzem unijnym) stanowią presję na osłabienie EUR wobec USD. Podobnie jest z funtem brytyjskim w obliczu początku bessy na tamtejszych nieruchomościach i faktu, że zadłużenie Brytyjczyków przekracza wielkość rocznego PKB. To wszystko, pomimo fundamentalnych i już zdyskontowanych czynników osłabiających dolara, przybliża koniec jego trendu spadkowego wobec większości walut (jen i chiński juan to zupełnie osobny rozdział).

Jeśli mamy przytoczyć argument o różnicach w stopach procentowych, to wkrótce może się okazać, że USA będą zmuszone zaciskać politykę monetarną równie gwałtownie, co do niedawna ją luzowały. Pola do obniżek stóp w USA już dawno nie ma i dalsze brnięcie w zaparte może przybliżyć definitywny upadek reputacji Bena Bernanke i całego FED. Przepis na prawdziwe wyleczenie z amerykańskiego kryzysu tkwi w konieczności rewizji tamtejszego systemu finansowego, włącznie z: 1) dopuszczeniem upadłości kilku najbardziej nierozważnych instytucji finansowych (banki, fundusze hedgingowe), które same muszą zapłacić za swoje błędy; 2) zaostrzeniem mechanizmów kontrolnych (to na szczęście już ma miejsce); 3) lepszą koordynacją działań władz monetarnych wraz z likwidacją podatności ich członków na wszelkie naciski. Wtedy będzie duża szansa na triumfalny powrót dolara. Resztę pozostawmy rynkom, gdyż nadmierny interwencjonizm może tylko powiększyć skalę problemów.
---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Lokata sprzeda wszystko

Lokata sprzeda wszystko

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Kilka lat temu kupiłem wódkę Eristoff z załączonym kieliszkiem, a całkiem niedawno wędzonego łososia w przymusowym towarzystwie łososiowych kabanosów. Łączenie dwóch towarów to strategia tak stara jak sam handel. Ostatnio zawitała także do świata finansów.
Kilka lat temu kupiłem wódkę Eristoff z załączonym kieliszkiem, a całkiem niedawno wędzonego łososia w przymusowym towarzystwie łososiowych kabanosów. Łączenie dwóch towarów to strategia tak stara jak sam handel. Ostatnio zawitała także do świata finansów.

Zasada jest prosta: rzecz lepsza, bardziej chodliwa czy bardziej zakorzeniona w świadomości klientów ma ciągnąć sprzedaż nowości, produktu o wyższej marży czy wręcz bubla który się nie sprzedaje.

Jeszcze niedawno hitem było sprzedawanie funduszy (akcji, zrównoważonych) za pomocą lokat bankowych na zasadzie: 10 proc. na lokacie (z reguły przez 3 lub 6 miesięcy) pod warunkiem wpłaty połowy pieniędzy do funduszu. Nadal aktywnie działa w ten sposób Bank Millennium. Krytykowałem tę metodę – uważam że prowadzi do sytuacji, gdy inwestorzy kupują nie to co chcą (misselling). Ostatnio lokatę wykorzystano także jako wabik przy sprzedaży produktu strukturyzowanego, a „wynalazcą” tej techniki jest Open Finance. Mamy więc banery reklamujące lokatę 8 proc. przez 3 lata. Warunkiem uzyskania takich parametrów jest wpłata 10 000 zł na polisę strukturyzowaną (łącznie trzeba wpłacić 20 000 zł).

Ze strony www OF o konstrukcji produktu niczego specjalnego się nie dowiemy (jedyna podpowiedź to przypisy). Na podstawie tych szczątkowych informacji zakładam, że część „nielokacyjna” tego produktu oparta jest o indeks BNP Paribas Millennium (notowania można znaleźć tutaj). Indeks był już wykorzystany przez kilka instytucji finansowych (Commercial Union, Bank Millennium, BZ WBK) do tworzenia „struktur” – żadna się go nie wstydziła. Chociaż może nie: BZ WBK zmienił mu nazwę – prawdopodobnie po to by nie budzić skojarzeń z konkurencyjnym bankiem. Tak czy inaczej, Open Finance uznał że lepiej sprzeda się lokata na 8 proc. z doczepionym produktem strukturyzowanym niż to drugie, solo. Nie wiem jaka jest partycypacja w zmianie tego indeksu w przypadku OF. Inwestor z pewnością powinien jednak porównać ofertę OF z konkurencją pod tym względem – skoro nadarza się rzadka na rynku „struktur” okazja.

PS. O tym produkcie pisał już na swoim blogu Grzegorz Zalewski. Szczególnie drażniło go określanie produktu strukturyzowanego „lokatą”. W tym akurat nie ma nic zdrożnego – „lokata” nie jest terminem zastrzeżonym dla banków. Mówimy przecież o lokacie kapitału, którą może być np. zakup gruntu. Jednocześnie lokata to określenie zrozumiałe dla inwestorów, a „produkt strukturyzowany” czy „strukturyzowana polisa inwestycyjna” brzmią już znacznie gorzej. Oczywiście niektóre lokaty strukturyzowane nie mają nic wspólnego z lokatami w „bankowym” rozumieniu – mogą dawać np. szansę na 100 czy 200 proc. zysku przy gwarancji rzędu 80 proc. wpłaconego kapitału. Jest to więc inwestycja z zupełnie innej kategorii. Jeśli jednak inwestor skuszony określeniem lokata zajrzy na stronę z informacją o tego typu produkcie to z zapewne szybko ucieknie do banku, który da mu pewne 6 czy 7 proc. W przypadku Open Finance nie jest to już takie oczywiste – spora część klientów kupi bezpieczną i zyskowną lokatę plus coś jeszcze, czego nie zrozumieją. I to może być główny zarzut pod adresem produktu: lokata + „lokata”.

PS2. Swoją drogą być może inwestor wolałby mieć 6 czy 6,5 proc. na lokacie i wyższą partycypację (oraz - chociaż to marzenie ściętej głowy - jawne, możliwie niskie koszty) we wzroście indeksu? Oczywiste jest, że dotacja do oprocentowania lokaty bierze się z marży wbudowanej w produkt strukturyzowany - gdyby ta marża była mniejsza parametry "struktury" mogłyby być lepsze.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Rolna hossa z haczykami

Rolna hossa z haczykami

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Kupuję temat inwestycyjny pod tytułem: surowce rolne. Fundamenty dla wzrostów są silne: trzeba nakarmić ludzi, zwierzęta i… samochody (biopaliwa), a wody i odpowiednich gruntów jest coraz mniej (choćby z uwagi na industrializację).
Kupuję temat inwestycyjny pod tytułem: surowce rolne. Fundamenty dla wzrostów są silne: trzeba nakarmić ludzi, zwierzęta i… samochody (biopaliwa), a wody i odpowiednich gruntów jest coraz mniej (choćby z uwagi na industrializację).

Towary rolne – przede wszystkim pszenica – drożeją co prawda dosyć dynamicznie od pewnego czasu. Jeśli jednak porównamy skalę tych wzrostów do analogicznych „rajdów” w przeszłości (za ostatnie kilkadziesiąt lat) okaże się że jesteśmy blisko średniej. Tymczasem surowce takie jak ropa, miedź w ostatnich kilku latach pobiły wszelkie rekordy jeśli chodzi o skalę i czas trwania trendów wzrostowych (miedź +570 proc. w okresie od listopada 2001 do maja 2006!). Wśród towarów rolnych tylko pszenica drożała ostatnio nieco silniej niż kiedykolwiek w historii. Jeszcze bardziej „byczo” prezentuje się sytuacja cen płodów rolnych w ujęciu realnym (po uwzględnieniu inflacji) – gdyby miały sięgnąć swoich „realnych” szczytów wówczas np. soja musiałaby zyskać jeszcze 240 proc. a bawełna 375 proc. Słowem: rynek bardzo obiecujący.

Na szczęście mamy w Polsce już kilka produktów finansowych opartych na zbożach, a więc pszenicy, soi, kukurydzy (ewentualnie z dodatkami metali szlachetnych jak w MultiBanku czy „wody” jak w przypadku Citibanku). Jak zwykle w takich sytuacjach rzecz rozbija się o „technikalia”. Inwestowanie w te towary (i we wszystkie surowce) polega na kupowaniu kontraktów terminowych. Kontrakty mają określoną datę wygaśnięcia. W przypadku towarów rolnych najbardziej płynne są te kontrakty które „pożyją” jeszcze kilka do kilkunastu miesięcy. Jeśli więc inwestycja ma trwać np. 3 lata niezbędne będzie tzw. rolowanie kontraktów, czyli zmiana kontraktu który ma wkrótce wygasnąć na nowy, świeży. Na takiej operacji można osiągnąć stratę lub zysk. Stratę, gdy w miarę wydłużania terminu zapadalności kontrakty są coraz droższe (efekt contango) lub zysk, gdy jest odwrotnie (backwardation). Przy czym sytuacja z cenami kontraktów może się zmieniać dosyć dynamicznie – zależnie od popytu, stanu zapasów, oczekiwań rynku itp. Dodatkowy zysk osiągany na rolowaniu kontraktów (w przypadku backwardation) określany jest jako positive roll yield i sięga nawet 20 proc. rocznie.

Praktycznie wszystkie banki inwestycyjne mają już specjalne indeksy które starają się inkasować (na rzecz klientów/inwestorów) ten dodatkowy zysk ewentualnie minimalizować straty jeśli kontrakty są w contango (a straty te mogą sięgać kilkunastu procent w skali roku). To jedna z najlepszych form inwestowania w surowce - rolne w szczególności. Wystarczy porównać wyniki Indeksów z optymalnym rolowaniem z tymi gdzie rolowanie jest wykonywane w stały, z góry ustalony sposób.

Mam wrażanie, że w Polsce inwestorzy w ogóle nie uświadamiają sobie tej kwestii. W efekcie większości produktów które pojawiają się na rynku nie wykorzystuje indeksów z optymalnym rolowaniem (jednym który widziałem była lokata Deutsche Banku – AgroIndex). Przy czym podejrzewam że nawet w Deutsche Banku nie tłumaczy się klientom różnicy miedzy inwestowaniem w pasywnie rolowane kontrakty rolne a takim „inteligentnym” indeksem. Tymczasem różnica jest fundamentalna. Analiza może być dla klientów ciężkostrawna ale ostatecznie chodzi o po prostu o to czy zarobią więcej czy mniej w przypadku bardzo realnej „rolnej hossy”.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Giełda Papierów Wartościowych: rozwój czy regres?

Giełda Papierów Wartościowych: rozwój czy regres?

Autorem artykułu jest Bartosz Stawiarski



Warszawska giełda aspiruje do miana głównego rynku kapitałowego Europy Środkowej i Wschodniej. Miernikiem jej rozwoju stała się liczba nowych debiutów oraz rosnąca kapitalizacja spółek notowanych na parkiecie przy ul. Książęcej.
Warszawska giełda aspiruje do miana głównego rynku kapitałowego Europy Środkowej i Wschodniej. Miernikiem jej rozwoju stała się liczba nowych debiutów oraz rosnąca kapitalizacja spółek notowanych na parkiecie przy ul. Książęcej. Imponujący wygląd wznoszących wykresów tych dwóch statystyk za ostatnie lata utwierdza wiele wysoko postawionych osób w poczuciu odniesienia epokowego sukcesu. Jednak bardziej wnikliwa analiza różnych aspektów funkcjonowania rodzimej giełdy i instytucji z jej otoczenia czytelnie dowodzi zastoju, a nawet regresu.

Zacznijmy od rzeczy pozytywnych i przez to chętnie eksponowanych w mediach finansowych i biznesowych. W 2006 r. na GPW zadebiutowało 38 spółek, w tym 6 zagranicznych. Ubiegły rok przyniósł prawdziwy wysyp ofert publicznych. Uplasowano wówczas akcje aż 81 przedsiębiorstw na kwotę 15,4 mld zł, ustanawiając historyczny rekord. Szczycono się przy tym, że pod względem liczby debiutów Warszawa ustąpiła w Europie miejsca jedynie Londynowi. Kapitalizacja warszawskiej giełdy przejściowo osiągnęła nawet kwotę biliona złotych, zrównując się z wartością rocznego PKB. Kilkusetprocentowe stopy zwrotu z głównych indeksów, licząc od 2003 r. do połowy 2007 r., eksponowano na wszystkie możliwe sposoby. Jednym z niewątpliwych ubiegłorocznych sukcesów było stworzenie niszowego segmentu NewConnect, na którym dziś gości już 36 spółek.

Patrząc natomiast za kulisy tych sugestywnych statystyk odkrywamy zgoła inny świat. Równoległy świat egzystujący niczym po drugiej stronie lustra, przemilczany być może dlatego, że sukcesów w nim jak na lekarstwo, natomiast porażek - owszem, co nie miara. Przedstawmy kilka tych kumulujących się bolączek, z którymi dotychczas się nie zmierzono, a które od dawna uciskają nasz rynek kapitałowy niczym niewidzialny i źle skrojony gorset.

Inwazja spółek niepłynnych, groszowych i śmieciowych

Bardzo łatwo udowodnić, że "imponujący" rozkwit polskiego rynku kapitałowego mierzony liczbą notowanych spółek jest w dużej mierze mitem. Pomimo obecności na GPW niemal 350 emitentów mamy do czynienia ze sztucznym tłumem. Płynność około 100-150 spółek jest tak znikoma, że prawie nikt się nimi nie interesuje, gdyż nie ma szans na wejście i wyjście choćby z kilkutysięcznej inwestycji bez znacznego wahnięcia kursem. Zainteresowanie nowymi walorami trwa przez pierwsze kilka dni po debiucie, po czym na rynku wtórnym rozpoczyna się panowanie bezkresnego giełdowego letargu.

Wraz z nastaniem bessy minęła moda na emisje z prawem poboru, których same zapowiedzi generowały spekulacyjne eksplozje kursów. Powoli wysycha strumień nowych ofert na rynku pierwotnym, gdyż dziś nie ma szans na zebranie z rynku takich pieniędzy, jak np. rok temu. Silnie przetrzebione zasoby "fool money" nie wchłoną również ofert spółek, które mimo fatalnej kondycji wyciągają rękę po kapitał (wcześniej sparzono się m. in. na Toora, Tras Tychy). Jednocześnie nadużywa się operacji splitu, co prowadzi do księgowych dziwactw. Można bowiem znaleźć akcje kwotowane poniżej 20 groszy, a kapitał akcyjny emitentów dzieli się na ponad miliard walorów.

Dopiero niedawno pojawiły się odgórne zapowiedzi walki z narosłym zaśmieceniem polskiego parkietu. Władze Giełdy zapowiadają uruchomienie z końcem marca tzw. Listy Alertów, w której sklasyfikowane będą spółki zagrożone upadłością, niepłynne oraz groszowe. Powstaje pytanie, czy zamiast uzdrawiać istniejące aberracje nie lepiej było zawczasu nie dopuścić do nadmiernej liberalizacji dostępu do parkietu dla takich podmiotów?

Przejdźmy do kapitalizacji polskiej giełdy. Jeśli bliżej przyjrzeć się jej strukturze, to wspomniany bilion zł również jest mocno naciągany. Debiut samego Unicredit odpowiada bowiem za jednorazowy skok o 270 mld, a obrazu statystycznej fikcji dopełnia śladowy obrót walorami włoskiej grupy finansowej w Warszawie. Podobnie jest w przypadku kilku zagranicznych emitentów, m. in. z branży budowlanej. Wcześniejszy skok kapitalizacji o niemal 70 mld zł miał miejsce przy okazji debiutu czeskiej grupy energetycznej CEZ, choć w jej przypadku obrót bywa przyzwoity. Zatem po odliczeniu nie grzeszących płynnością walorów zagranicznych i uwzględnieniu erozji cen wskutek bessy o jedną trzecią (licząc od rekordów WIG) z szumnego biliona nie pozostaje nawet połowa. Czyli ten aspekt sukcesu również jawi się jako nadmuchany przez krzywe zwierciadło kreatywnej statystyki.

Zastój na rynku terminowym

Dla ugruntowania satysfakcji zainteresowanych kręgów z "prężnego rozwoju" rodzimego rynku kapitałowego również i w segmencie instrumentów pochodnych dyskusyjne sukcesy upiększa się liczbami. Eksponuje się jeden (i chyba jedyny) pozytywny element funkcjonowania derywatów. Mianowicie, jako chwytliwy miernik postępu cytuje się rekordowy wolumen i wartość transakcji zanotowanych na kontraktach indeksowych w 2007 r. Tutaj jak zwykle prym niepodzielnie wiodą futures oparte na indeksie WIG20, tymczasem poza nimi... praktycznie nie dzieje się nic.

Naświetlmy ten wielotorowy zastój. Od czasu, gdy po kilkuletnich przygodach z warrantami przeforsowano wreszcie w 2003 r. start opcji na GPW, ich animacja niezmiennie pozostawia wiele do życzenia. Nie chodzi tu tylko o kwestię niskich wolumenów i dużych "widełek" cenowych, ale również o często nawracające od niemal roku okresy dużej zmienności kursów. W takich sytuacjach działanie animatorów ustaje. Opcje akcyjne umarły śmiercią naturalną z racji innego zaniechania, jakim jest konsekwentny brak możliwości krótkiej sprzedaży akcji (kluczowej dla hedgingu wystawianych pozycji, gdyż z kolei obrót futuresami akcyjnymi od lat pozostaje mizerny).

Obiektywnie można także dostrzec nieliczne pozytywy. Takowymi są: ujednolicenie mnożnika dla kontraktów akcyjnych na poziomie 100 oraz wprowadzenie futures i opcji z dłuższymi (sięgającymi roku) terminami wygaśnięcia. Teoretycznie daje to możliwości budowania ciekawych strategii typu calendar spread, jednak ich efektywność hamuje wspomniana animacyjna niemoc i koło się zamyka.

Szumnie zapowiadany już w 2002 r. debiut certyfikatów podobnych do kontraktów futures, ale opartych o indeksy Nasdaq100 oraz DJEurostoxx50 początkowo kilkukrotnie przekładano. Następnie go zaniechano, argumentując rezygnację wycofaniem się jednego z zagranicznych podmiotów ze współpracy przy wprowadzaniu tych ciekawych instrumentów. Nieliczni niezłomni próbują swoich sił poza GPW, grając na walutowych i surowcowych kontraktach różnic kursowych CFD, oferowanych przez kilka wyspecjalizowanych platform handlu.

Jednocześnie nawet te nieliczne instrumenty finansowe, które mamy do dyspozycji na giełdzie, wedle zbiorowej opinii stały się poletkiem bezkarnych manipulacji dla wąskich grup "lepiej poinformowanych", co naraża indywidualnych inwestorów na znaczne straty.

Czas się obudzić

Pośród nakreślonych powyżej, naciąganych sukcesów zarysowała się inna i bardzo brzemienna w skutki niemoc. Instytucje nadzoru rynku kapitałowego od lat wykazują (najdelikatniej mówiąc) opieszałość w zwalczaniu i ściganiu kryminalnych praktyk dokonujących się na polskim parkiecie i w jego otoczeniu. A nazbierało się tego wiele.

Za tzw. poznańską WIRR-ówkę sprzed dekady nikogo nie skazano. Autorom machinacji na kontraktach terminowych z 4 lutego 2004 r. również włos z głowy praktycznie nie spadł, pomimo "oskubania" kilkuset inwestorów indywidualnych na kwotę 5 mln zł. Rok 2006 przyniósł upadek Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej i wyparowanie z kont inwestorów ponad 300 mln zł. Na paranoję zakrawa fakt, że jeden z autorów tej ostatniej afery przyczynił się do kolejnej wielkiej machinacji, mianowicie w Interbrok Investment (tym razem wyciekło pół miliarda zł).

Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze nierzadkie i równie wątpliwe zagrywki podmiotów tytułowanych w mediach "arbitrażystami", rzeźbiących poziom zamknięcia WIG20 wedle własnego uznania. Na takie sztuczne ustawianie kursów generujące kolejne milionowe straty u wielu inwestorów, również machnięto ręką.

Gdzie w tych sytuacjach były instytucje nadzoru mające dbać o przejrzystość polskiego rynku kapitałowego i organa ścigania tych wielkich przestępstw? W mediach jeszcze brzmią echa "rekordowego dla polskiej giełdy roku 2007", pomimo że tamten okres już dawno minął. Czas wreszcie zakończyć spoczywanie na laurach i zacząć budować podwaliny pod prawdziwy, długoterminowy rozwój.
---

Bartosz Stawiarski Wealth Solutions - Lokaty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jak uregulować rynek „struktur”?

Jak uregulować rynek „struktur”?

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



„Nie kupuj kota w worku” – ostrzegał niedawno na pierwszej stronie jeden z dzienników. Tytułowym „kotem” były produkty strukturyzowane ocenione w tekście jako nieprzejrzyste. I trudno się z tą tezą częściowo nie zgodzić. Nie oznacza to oczywiście, że „struktury” są złe. Jeśli jednak takie tytuły potrzebne są, by uporządkować rynek tych produktów to jestem za.
„Nie kupuj kota w worku” – ostrzegał niedawno na pierwszej stronie jeden z dzienników. Tytułowym „kotem” były produkty strukturyzowane ocenione w tekście jako nieprzejrzyste. I trudno się z tą tezą częściowo nie zgodzić. Nie oznacza to oczywiście, że „struktury” są złe. Jeśli jednak takie tytuły potrzebne są, by uporządkować rynek tych produktów to jestem za.

Jeszcze niedawno na rynku można było znaleźć jednocześnie najwyżej kilka produktów strukturyzowanych. Przy odrobinie wysiłku inwestor mógł przeanalizować oferty i wybrać coś dla siebie. Te czasy się kończą. W połowie marca naliczyłem blisko 20 produktów. Jestem pewien, że inwestorów którzy świadomie dokonują wyboru jest niewielu. Weźmy na przykład kilka dostępnych produktów opartych na rynku towarów rolnych. Ciekawe czy osoby, które zainwestowały w poszczególne rozwiązania były świadome istnienia produktów konkurencyjnych, a jeśli tak, to czy znały różnice między nimi? Kolejny przykład to dosyć liczne wykorzystanie przez dystrybutorów indeksu BNP Paribas Millennium (produkty na nim oparte znalazłem w Open Finance, BZ WBK i Commercial Union, a wcześniej także w Banku Millennium). Ponownie: czy inwestorzy porównują ich parametry?

Rynek struktur wymaga uporządkowania – im wcześniej to nastąpi tym lepiej. Na początek dystrybutorzy tych produktów powinni prezentować klientom coś w rodzaju jednolitej metryczki (obok feerii materiałów marketingowych, w których często nie ma podstawowych informacji). W takim „cv struktury” powinny się znaleźć informacje podstawowe takie jak: minimalna wpłata, poziom partycypacji, opis instrumentów bazowych (na czym to wszystko się opiera), poziom gwarancji kapitału itp. Przede wszystkim jednak wzór wg którego obliczony będzie zysk na zakończenie inwestycji – im bardziej jest on złożony tym bardziej szczegółowo należy go opisać. W wielu przypadkach należy przedstawić kilka scenariuszy: co będzie jeśli umowny WIG20 wzrośnie o X proc., a co będzie gdy spadnie o Y proc.? Inwestor musi sobie wyobrazić działanie swojego produktu w praktyce. I wreszcie wyniki historyczne. Tutaj kreatywność dystrybutorów jest bardzo wysoka – podaje się symulacje za subiektywnie wybrane okresy, oblicza się wyniki dla zawyżonych wskaźników partycypacji (udziału w zysku) itp. A sprawa jest prosta: inwestor musi wiedzieć ile naprawdę na danej strategii można było zarobić: najmniej, najwięcej i przeciętnie w całym możliwym do analizy okresie.

I na koniec: prowizje. Rzeczywiście w przypadku produktów strukturyzowanych są one ukryte. Nie znaczy to że zawsze są wysokie – w rzeczywistości są kilka razy niższe niż na przykład w funduszach inwestycyjnych. Brak jawności tych kosztów prowadzi jednak do wielu spekulacji co nie sprzyja to wzrostowi zaufania do tej kategorii aktywów. By zrozumieć sposób naliczania marż w „strukturach” należy także pojąć sposób ich tworzenia. W praktyce 100 zł inwestowane przez klienta dzielone jest na obligacje (dzięki nim mamy gwarancję kapitału), opcje (z nich ma się wziąć dodatkowy zysk) oraz wynagrodzenie dystrybutora. Co ciekawe, taka konstrukcja została w praktyce wymuszona przez inwestorów, którzy nie chcą płacić jawnych prowizji ponad swoje umowne 100 zł. A skoro instytucje finansowe nie muszą podawać marż to oczywiście tego nie robią (z nielicznymi wyjątkami).

Można argumentować, że dla przeciętnego inwestora konstrukcja produktu strukturyzowanego to wiedza tajemna i nie ma co zawracać mu tym głowy – czy ktoś kupując samochód dokładnie poznaje działanie silnika? Ja jednak uważam że poziom marż powinien być jawny, a inwestorzy edukowani przez dystrybutorów. Każdy inwestor może oczywiście kupić produkt obarczony 10-procentową prowizją zamiast takiego gdzie koszty są dwa razy niższe. I wcale nie oznacza to, że ten pierwszy zarobi dla niego mniej – być może dystrybutor będzie miał szczęście lub ponadprzeciętne wyczucie rynku? Ważne jednak by inwestorzy wiedzieli za jaką cenę kupują produkty finansowe.

W Europie rynek produktów strukturyzowanych w tym roku ma osiągnąć bilion euro. W krajach takich jak Włochy, Niemcy czy Belgia inwestorzy w „strukturach” jest już ponad 100 mld euro. Co ważne, produkty te nie zdobyły zachodnioeuropejskich rynków inaczej jak w drodze konkurencji z innymi formami lokowania kapitału. W większości przypadków są one znacznie lepszą i potencjalnie tańszą formą zarabiania niż tradycyjne fundusze inwestycyjne. Jednocześnie warto zauważyć, że granice między poszczególnymi kategoriami produktów inwestycyjnych - struktur, funduszy czy debiutujących w Polsce ETF-ów - zacierają się. Chodzi o to, by w możliwie przejrzysty sposób i przy niskich kosztach dostarczyć inwestorowi to, czego oczekuje. Słowem: „struktury” to nie „nowalijka” czy „egzotyka” – to kolejny krok w ewolucji rynku finansowego. I ta ewolucja powinna dokonać się także w Polsce.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

czwartek, 5 maja 2011

Struktury kontra fundusze

Struktury kontra fundusze

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



W ubiegłym roku lokaty strukturyzowane miały silną konkurencję ze strony funduszy. W wielu instytucjach były traktowane jako egzotyczna ciekawostka, kwiatek do kożucha czy wabik na klienta. W tym roku przejmą pałeczkę lidera w wyścigu do portfeli Polaków.
W ubiegłym roku lokaty strukturyzowane miały silną konkurencję ze strony funduszy. W wielu instytucjach były traktowane jako egzotyczna ciekawostka, kwiatek do kożucha czy wabik na klienta. W tym roku przejmą pałeczkę lidera w wyścigu do portfeli Polaków.

W ciągu ostatnich kilku tygodni w mediach biznesowych najczęściej powtarzane zdanie brzmiało: „inwestorzy wycofują swoje pieniądze z funduszy”. I rzeczywiście wycofywali, co ostatecznie potwierdzą dane o saldzie wpłat i umorzeń jednostek w styczniu. Doświadczeni gracze z pewnością wykorzystają tę wymuszoną, paniczną korektę. Większość inwestorów jednak na długo zniechęci się do funduszy – niezależnie od tego jakie wyrafinowane strategie zaproponują TFI na „trudne czasy”. I tutaj na scenę wchodzą „struktury”.

Nie jest to zupełna nowość na rynku. Według firmy konsultingowej www.StructuredRetailProducts.com na koniec 2006 roku polski rynek produktów strukturyzowanych warto był ok. 2 mld euro (wówczas ok. 7,5 mld zł). Głównie za sprawą dwóch graczy: Banku BPH oraz KBC TFI. W mojej ocenie w roku ubiegłym przekroczony został poziom 10 mld zł, a lista dystrybutorów lokat strukturyzowanych znacznie się poszerzyła. Do połowy roku we wspomnianej firmie konsultingowej ma powstać baza danych o polskim rynku. Na razie niestety możemy mówić tylko o szacunkach.

W ubiegłym roku na rynku pojawiło się na rynku kilkadziesiąt produktów. Trudno oszacować dokładną liczbę – część została sprzedana „po cichu” w ramach usług private banking. Dominującą formą w jakiej produkty strukturyzowanej dostarczano do klientów były polisy ubezpieczeniowe, a liderem tego segmentu stało się relatywnie niewielkie towarzystwo ubezpieczeniowe Europa. Przyczyna tak szerokiego wykorzystania polis jest prosta: brak podatku Belki od finalnego zysku (wypłata następuje jako świadczenie z tytułu dożycia do końca inwestycji). Konstrukcje samych lokat były silnie zróżnicowane – każdy dystrybutor chciał pokazać coś zupełnie nowego i oryginalnego. W efekcie – moim zdaniem - wielu inwestorów kupiło rozwiązania, których działania do końca nie zrozumieli.

Jednocześnie praktycznie wszystkie instytucje kurczowo trzymały się produktów z pełną gwarancją kapitału. Konieczne więc było ograniczanie udziału inwestorów we wzroście notowań aktywów, na których opierały się produkty – pełna gwarancja kosztuje. Tymczasem ograniczając ją do 95 czy 90 proc. wpłaty można znacznie poprawić parametry produktu i uprościć jego konstrukcję. W Polsce jednak struktury zostały zakwalifikowane jako depozyty bankowe „z dopalaczem”. Uznano, że klienci nie zaakceptują wyższego ryzyka. Chodziło też o to, by nie tworzyć bezpośredniej konkurencji dla funduszy inwestycyjnych, które były głównym „towarem” dla banków i doradców finansowych.

Ten czas się właśnie kończy. Instytucje które nadal chcą utrzymać i pozyskiwać aktywa klientów muszą postawić na „struktury”. Tylko w ich przypadku możliwe jest zaoferowanie klientowi realnej alternatywy dla giełdy. Zagraniczne banki inwestycyjne, które ostatecznie tworzą te produkty dla polskich firm, mają do zaproponowania wiele strategii o bardzo niskiej korelacji z rynkiem akcji. Chodzi tu m.in. o koncepcje gdzie wykorzystuje się jednocześnie wiele różnych aktywów (np. akcje, obligacje, surowce) oraz krótką sprzedaż. W grę wchodzą także fundusze hedge, których nie znajdziemy na polskim rynku, a które łatwo można „sklonować” produktem strukturyzowanym. I te rozwiązania będą na topie w tym roku.

Struktury muszą częściowo zastąpić fundusze inwestycyjne - szczególnie te bardziej agresywne. Pojawią się więc rozwiązania o niższej ochronie kapitału (80-90 proc.) i ekspozycji na rynki akcji – wybrane segmenty (np. modne ostatnio spółki z sektora energii odnawialnej) i regiony (głównie Azja). Tak skrojone produkty będą silną konkurencją także dla funduszy firm takich jak Franklin Templeton czy Blackrock – nie będą bowiem obarczone ryzykiem kursowym i mogą być oferowane przy znacznie niższych wpłatach minimalnych.

Dla dużych banków detalicznych struktury są ważne nie tylko jako alternatywa dla funduszy. To także forma pozyskania depozytów, które są potrzebne do zwiększania akcji kredytowej. Co mają struktury do lokat? W przypadku każdej lokaty strukturyzowanej część środków wpłacanych przez klienta przeznaczana jest na zakup obligacji – dzięki temu możliwe jest zapewnienie klientowi gwarancji kapitału. Obligacje może jednak zastąpić zwykła lokata bankowa. Oczywiście w banku, który sprzedaje daną „strukturę”. Lwia część pieniędzy wraca więc z powrotem do banku i może być wykorzystana na kredyty. Ten patent skutecznie wykorzystuje Noble Bank.

Kluczową sprawą jest też częstotliwość pojawiania się produktów w ofertach instytucji finansowych. Niewiele jest na razie instytucji, które mają struktury w stałej ofercie. Można tu wymienić Deutsche Bank PBC, Noble Bank czy butiki inwestycyjne takie jak Wealth Solutions. W pozostałych firmach struktury są okazjonalnym gościem. W efekcie oferta dostępna dla klienta w danym momencie obejmuje najwyżej kilka propozycji. To oczywiście kwestia obaw instytucji o zebranie odpowiednich aktywów. W praktyce, poza kilkoma wyjątkami, w ramach poszczególnych lokat strukturyzowanych zbierane są kwoty rzędu 5-15 mln zł. Zagraniczne banki, które jeszcze niedawno kręciły nosem przy takich poziomach sprzedaży ostatecznie dopasowały się do polskich realiów. Ten fakt połączony ze wzrostem samego rynku w tym roku sprawi że produktów powinno być przynajmniej dwukrotnie więcej, a to dobra informacja dla inwestorów.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Lokata strukturyzowana kontra fundusz Arka Akcji

Lokata strukturyzowana kontra fundusz Arka Akcji

Autorem artykułu jest Michał Kowalski



Jednym z mitów, które krążą pośród inwestorów na temat struktur, to powszechna opinia, że można je porównywać tylko z lokatami bankowymi. Mówi się, że produkty strukturyzowane konkurują z punktu widzenia stóp zwrotu z zyskiem z depozytów. To nieprawda.
Jednym z mitów, które krążą pośród inwestorów na temat struktur, to powszechna opinia, że można je porównywać tylko z lokatami bankowymi. Mówi się, że produkty strukturyzowane konkurują z punktu widzenia stóp zwrotu z zyskiem z depozytów. To nieprawda.

Spróbujmy skonstruować lokatę strukturyzowaną, która będzie konkurencją dla funduszu akcji. Na tapetę weźmy fundusz Arka BZ WBK Akcji - symbol trwającej od kilku lat hossy na warszawskim parkiecie. Załóżmy, że inwestycja ma mieć 2-letni okres. Nie jest to długi czas, jednak biorąc pod uwagę spekulacyjne podejście inwestorów, wybór krótkie okresu analizy będzie bardziej interesujący.

Jeżeli przyjrzymy się 2-letnim stopom zwrotu z inwestycji we wskazany fundusz to okaże się, że średnio można było na nim zarobić prawie 57%. W najlepszym wypadku taka inwestycja przyniosła ponad 157% a w najgorszym inwestor stracił 30% w ciągu 2 lat. Zakładam, że nabywanie jednostek uczestnictwa odbywało się bez ponoszenia kosztu prowizji. Nie uwzględniam tu również konieczności płacenia podatku od zysków kapitałowych. Gdyby jednak przyjąć istnienie 2% prowizji oraz płatność podatku wówczas maksymalny zysk spada do 123%, średnia stopa zwrotu to 43% a w najgorszym wypadku strata sięga 32% z zainwestowanej kwoty. Dodam, że powyższe wyniki uzyskałem analizując 2-letnie stopy zwrotu z jednostek funduszu Arka BZ WBK Akcji FIO (kategoria A). Okres analizy rozpoczyna się 2.04.1998 a kończy 6.12.2007 roku. W tym czasie było zatem 1941 dwuletnich okresów inwestycyjnych.

Przyjrzyjmy się teraz jaką 2-letnią strukturę można by skonstruować w oparciu o wskazany fundusz. Do wyceny opcji przyjąłem model Blacka – Scholes’a. Podstawowym elementem wyceny opcji jest parametr zmienności. Dla uproszczenia rachunków załóżmy zatem, że będzie to urocznione 100-sesyjne odchylenie standardowe. Należy tu zaznaczyć, że każda instytucja ma swoją metodologię wyliczania zmienności, jednak nie powinny się one istotnie różnić. Zmienność wynosi zatem 23,51%. Jednostka uczestnictwa analizowanego funduszu w dniu 6.12.2007 miała wartość 52,17 zł a opcja europejska ATM wygasająca za 2 lata kosztowałaby 9,86 zł, czyli blisko 19% wartości tej jednostki.

Zajmijmy się teraz kosztami, nikt bowiem nie tworzy produktu za darmo. Załóżmy, że lokata ma formę prawną polisy na życie, dzięki temu nie zapłacimy podatku od zysków kapitałowych. Wypłata na koniec okresu będzie bowiem świadczeniem ubezpieczeniowym, od którego podatku się nie płaci. Przyjmijmy, że towarzystwo ubezpieczeniowe za swoją usługę weźmie 2%, co będzie ukryte w produkcie. Ponadto dystrybutor ukrył w środku jeszcze 1% swojej marży i jako prowizję pobierze dodatkowe 2%. Suma kosztów obciążających ten 2-letni produkt wynosi zatem 5%. Warto zaznaczyć, że nie jest to mało, jednak uwzględnienie takiego poziomu kosztów nie naraża mnie na krytykę, że prezentuję produkt po cenach dumpingowych. W praktyce można by jednak te koszty ograniczyć o 1%-2%.

Zastanówmy się teraz, jaką możemy dać gwarancję kapitału a co za tym idzie jaka będzie partycypacja w zmianie wartości jednostki uczestnictwa. Przy pełnej gwarancji kapitału i stopie dyskontowej na poziomie 6% będziemy mogli dać jedynie 42% udziału w zysku jaki wypracuje fundusz Arki. Jednak, jeśli gwarancję kapitału ograniczymy do 90%, wówczas uzyskujemy większe dyskonto, a co za tym idzie, mamy więcej do wydania na opcję. Przy wskazanej gwarancji kapitału partycypacja rośnie nam już do 89%. Można powiedzieć, że to jednak nie 100% ale patrząc na to, jakie wyniki uzyskałby produkt przy powyższych założeniach w porównaniu do bezpośredniej inwestycji w jednostki uczestnictwa, warto by już rozważyć jego nabycie (wyniki w tabeli).

Czas na poskładanie klocków i prezentację całego produktu. Polisa na życie ma zatem następujące parametry:

1) 2-letni okres inwestycji
2) 2% prowizji
3) 90% gwarancji kapitału
4) 89% partycypacji (udziału w zysku jaki osiągnie fundusz)

Poniżej przedstawiam wyniki tzw. back testu, czyli historyczne stopy zwrotu jakie można by było osiągnąć inwestując w fundusz Arki Akcji oraz w skonstruowaną polisę. Trzeba zaznaczyć, iż istnieje tu założenie dotyczące stałych parametrów produktu strukturyzowanego, a przecież cena opcji w poprzednich okresach mogła być inna co rzutowałoby na wysokość partycypacji. Tego typu założenia są jednak praktykowane na rynku ze względu na trudności z historyczną wyceną opcji.

Tabela
2007_12_11_tabela1

Oczywiście można powiedzieć, że przeszłość już była i dane historyczne nie muszą mieć odzwierciedlenia w przyszłości. Takiego zdania są m.in. wszyscy ci, którzy inwestując w fundusze uważają, że na pewno nie stracą. W końcu straty miały miejsce w przeszłości a przed nim już tylko świetlana przyszłość. Przeprowadźmy zatem analizę, gdzie pokażemy, ile będzie można zarobić na strukturze w relacji do oczekiwanych zysków z funduszu.

2007_12_11_wykres1

Powyższy wykres prezentuje wyniki inwestycji w strukturę opartą o europejską opcję ATM na fundusz Arka Akcji oraz wyniki bezpośredniej inwestycji we wskazany fundusz przy założeniu, iż płacone jest 2% prowizji oraz podatek od zysków kapitałowych. Zakres analizowanych stóp zwrotu mieści się w przedziale od -70% do +200%. Jak widać, w sytuacji, gdyby doszło do spadków na rynku inwestycja w strukturę ograniczy stratę do 11,76% zainwestowanej kwoty uwzględniając przy tym płaconą prowizję. Z kolei pozytywne stopy zwrotu ze struktury i bezpośredniej inwestycji w fundusz będą porównywalne.

Spróbujmy teraz zmodyfikować parametry struktury obniżając gwarancję kapitału do 80%. W takiej sytuacji partycypacja wzrośnie do 136%, a to oznacza, że będzie większy udział w pozytywnej stopie zwrotu funduszu. Oczywiście trzeba będzie zarobić na tyle dużo, aby odrobić „utracony” kapitał, jednak wynik końcowy może być zdumiewający.

Poniżej przedstawiam wykres stopy zwrotu ze struktury (po zmniejszeniu poziomu gwarancji kapitału do 80%) w relacji do stopy zwrotu z funduszu po zapłaceniu prowizji i podatku.

2007_12_11_wykres2

Jak widać, pomimo, że narażamy się na wyższą stratę na koniec inwestycji (gwarancja kapitału tylko 80%) to jednak potencjalny zysk zdecydowanie wynagradza podjęte ryzyko. Wygląda na to, że analizowana struktura okazuje się być przynajmniej konkurencyjnym produktem w stosunku do bezpośredniej inwestycji w fundusz akcji.

Mit związany z niższym potencjałem stóp zwrotu ze struktur w relacji do np. inwestycji w fundusze akcji można uznać zatem za obalony. Można budować produkty strukturyzowane, które z jednej strony będą pozwalały kontrolować ryzyko poprzez określenie maksymalnej możliwej straty na koniec okresu inwestycji, z drugiej pozwolą skutecznie zarabiać na akcjach, surowcach czy walutach.

Klienci jednak mają obawy z zaakceptowanie produktów strukturyzowanych z niepełną gwarancją kapitału. Uznają bowiem, że mogą stracić część zainwestowanych środków a zupełnie nie myślą o stracie inwestując w fundusze. Ostatnie lata dynamicznej hossy ściągnęły na rynek inwestorów nie akceptujących straty. Dla nich takie fundusze jak choćby Arka Akcji stały się symbolem ponadprzeciętnych zysków i całkowitego bezpieczeństwa powierzonych środków. Jak dotąd ryzyko podejmowane z inwestowaniem w akcje przeważnie się opłacało. Niemniej jednak jesienna przecena, która dotknęła posiadaczy zwłaszcza popularnych MIŚ-ów, powinna dać do myślenia każdemu klientowi funduszy inwestycyjnych.

Produkty strukturyzowane oparte na indeksach zagranicznych, czy też koszykach akcji notowanych na innych niż warszawska giełda mają jeszcze jedną cechę, na którą warto zwrócić uwagę. Inwestując w strukturę opartą o aktywa zagraniczne można uniknąć ryzyka walutowego, a to już zdecydowanie lepiej niż w zwykłym funduszu akcyjnym. Oczywiście fundusz taki może zainwestować nasze pieniądze w spółki niepłynne, na które żadna instytucja nie wystawi nam opcji, ale i tu nie ma sytuacji bez wyjścia. Opcje można bowiem wystawić na tytuł uczestnictwa danego funduszu a dzięki temu zarabiać, gdy on zarabia i nie tracić, gdy on traci.

Wygląda na to, że to właśnie produkty strukturyzowane są szansą na osiąganie zysków w każdych warunkach rynkowych. Mogą im się równać fundusze hedgingowe, którym w pełni wolno wykorzystywać mechanizmy pozwalające zarabiać na spadkach. Jednak sama możliwość użycia danego mechanizmu nie oznacza jeszcze, że dany fundusz będzie zarabiał. Przykładem może być fundusz Investor FIZ, który w listopadzie stracił 7,32%. Nie oznacza to jednak, że ma kiepskich zarządzających. W dłuższej perspektywie prezentuje bardzo dobre wyniki, a listopadowa „wpadka” potwierdza jedynie, że przyszłość jest nieznana.

Produkty strukturyzowane są atrakcyjną formą inwestowania kapitału. Rozwiązaniem, które w zależności od konstrukcji może być alternatywą nie tylko dla lokaty bankowej ale również dla instrumentów ryzykownych jakimi są choćby jednostki akcyjnych funduszy inwestycyjnych. Struktury pozwalają zarabiać na surowcach, walutach czy nieruchomościach - każdy płynny instrument finansowy może być podstawą do stworzenia lokaty strukturyzowanej. Co więcej, mechanizm opcyjny wykorzystany w produkcie może dodatkowo uatrakcyjnić taką inwestycję poprzez choćby wyższy niż 100 proc. udział we wzroście danego instrumentu. Co najważniejsze jednak struktury dają pełną lub częściową gwarancję kapitału, a tego nie otrzymamy w żadnym funduszu. No chyba, że w funduszu strukturyzowanym.imgimg
---

Michał Kowalski Wealth Solutions - Lokaty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Podatek giełdowy: nie daj się naciągnąć

Podatek giełdowy: nie daj się naciągnąć

Autorem artykułu jest Bartosz Stawiarski



Zbliża się gorący czas rozliczenia podatników z fiskusem za 2007 r., przy czym już czwarty rok obowiązek ten dotyczy również rodzimych inwestorów giełdowych. Niestety napływają smutne i godne napiętnowania sygnały, że system w "osobie" aparatu skarbowego ucieka się nieraz do sztuczek noszących znamiona próby wyłudzenia zbyt wysokiej daniny.
Zbliża się gorący czas rozliczenia podatników z fiskusem za 2007 r., przy czym już czwarty rok obowiązek ten dotyczy również rodzimych inwestorów giełdowych. Niestety napływają smutne i godne napiętnowania sygnały, że system w "osobie" aparatu skarbowego ucieka się nieraz do sztuczek noszących znamiona próby wyłudzenia zbyt wysokiej daniny. Poniżej opiszemy konkretny, realny przypadek sprzed kilku dni.

W tym z życia wziętym rozwoju wydarzeń pozwoliłem sobie jedynie zmienić (z oczywistych względów) personalia inwestora, nie podając ani lokalizacji, ani nazwy obsługującego go brokera.

Pan Zdzisław jest zwykłym, niewyróżniającym się pod względem majątkowym inwestorem z kilkuletnim stażem aktywności na Giełdzie Papierów Wartościowych. W zeszłym roku, przewidując schyłek bańki spekulacyjnej, swój portfel inwestycyjny postanowił częściowo ubezpieczyć i rozbudował go o opcje sprzedaży na indeks WIG20. Na niektórych seriach udało mu się zanotować zysk, na innych zaś poniósł stratę, przy czym część opcji przetrzymał do ich bezwartościowego wygaśnięcia tracąc tym samym premię włożoną w ich nabycie (zajmował wyłącznie pozycje długie). Jakież było zdumienie naszego bohatera, gdy niedawno otrzymał od swojego biura maklerskiego bilans zysków i strat, z którego wynikało, że w 2007 r. zarobił niemal 20 tysięcy złotych. Jakoś dziwnie nie czuł tak znacznego polepszenia majętności, toteż postanowił zweryfikować wiarygodność otrzymanego wyniku.

Czując, że zaistniała z tytułu giełdowego wzbogacenia wierzytelność podatkowa w wysokości 3,5 tys. zł i zapadająca już z końcem kwietnia jest nader wątpliwa, pan Zdzisław udał się do swojego biura maklerskiego. Zażądał pełnej dokumentacji wykonanych przezeń transakcji giełdowych w ubr. i począł przedzierać się przez otrzymane dwadzieścia stron wydruku. Okazało się, że w zestawieniu zabrakło... nabytych opcji out-of-the-money, które następnie wygasły bezwartościowo. Po prostu: inwestycja - widmo! A uwzględniwszy owe nietrafione zakupy, nasz bohater notuje zysk ledwo przekraczający 5 tys. zł, czyli należny podatek wynosi około 1000 zł. Skutkiem tego kwota niesłusznie nadpłaconego świadczenia sięgnęłaby 2,5 tys. zł!

Broker łatwo odżegnuje się od odpowiedzialności za niepełną informację. Mianowicie pisemnie nadmienia, że "ze względu na brak jasnych interpretacji niektórych przepisów" podane informacje nie stanowią jedynego dokumentu, w oparciu o który należy się rozliczyć z fiskusem. Powstaje fundamentalne pytanie: komu uwierzy urząd skarbowy? Czy niekompletnej, ale jedynej dostępnej informacji otrzymanej od brokera prowadzącego rachunek inwestora, czy też jego zeznaniu PIT-38, uwzględniającemu "cudownie" pominięte transakcje? Mając na uwadze przywiązanie do surowej biurokracji i nadgorliwość niektórych urzędników rosnącą proporcjonalnie do braku racji po ich stronie, można przypuszczać, że batalia zwykłego obywatela z aparatem fiskalnym o swoje słuszne interesy będzie trudna. Mimo to szansa na odniesienie sukcesu w tym konkretnym przypadku wydaje się bardzo duża, choć rozstrzygnięcie zapadnie dopiero w kolejnych tygodniach.

Nasz inwestor zażądał wyjaśnień od dyrektora swojego lokalnego biura maklerskiego. Ten zaś przedstawił niesamowite kulisy ściągania owego nieszczęsnego podatku. Otóż według informacji zasięgniętych przez dyrektora w centrali, biura maklerskie (nie wiadomo czy wszystkie, czy tylko niektóre) w odpowiedzi na zapytania o interpretację przepisów otrzymały od urzędów skarbowych pisemne zalecenia, aby w przesyłanych zestawieniach nie uwzględniać transakcji z zerowym przychodem (pomimo poniesionych kosztów). Dotyczy to więc m. in. strat powstałych wskutek: bezwartościowego wygaśnięcia opcji; upadłości spółek, których walory do końca były trzymane na rachunku inwestycyjnym; wygaśnięcia nabytych, ale niewykorzystanych praw poboru.

Wygląda to na ewidentne działanie na szkodę podatnika poprzez dezinformację działającą wyłącznie w jedną stronę i zmierzającą (w przypadkach, których to dotyczy) do nadpłacenia podatku. Czyżby próbowano żerować na tym, że nikt lub prawie nikt tego procederu nie odkryje?

Swoją drogą, czy ktokolwiek zna skalę problemu? O ile z upadłością spółki giełdowej i zakończeniem "życia" jej walorów na giełdzie od dawna nie mieliśmy do czynienia, o tyle opcje na indeks WIG20 zyskują na popularności wśród indywidualnych inwestorów. Na wygasających bezwartościowo co kwartał kolejnych seriach do końca utrzymywanych jest po kilkaset lub ponad tysiąc pozycji (sprzedaż opcji out-of the-money kwotowanej za ułamek punktu nawet nie pokrywa prowizji, stąd przyzwolenie na ich "wyzerowanie" przez brokera). Opcje te mogły być nabywane nawet po kilkaset złotych za sztukę (1 punkt to 10 zł), zwłaszcza jeśli czas do ich wygaśnięcia był odległy. W powyższej sytuacji mogło się zatem znaleźć kilkuset inwestorów, których zysk będzie wskutek opisanego postępowania zawyżony. Sumarycznie nienależny podatek może więc iść w milionowe kwoty. Ten negatywny bilans jeszcze się zwiększy, jeśli uwzględnić niewykorzystane a wygasłe prawa poboru akcji nowej emisji, których ostatnimi czasy było przecież niemało.

Warto przeprowadzić dochodzenie we własnej sprawie nawet za cenę nadwerężającej nerwy walki, gdyż patologia przemilczana bądź niezauważona jest patologią niebyłą. Szansa na skuteczne zatrzymanie nienależnej daniny jest spora, gdyż racja podatnika nie podlega tutaj dyskusji. Potrzeba jedynie nieco determinacji (wskazane jest podjęcie podobnych kroków do tych poczynionych przez głównego bohatera niniejszego materiału). Nagrodą będzie wymierna korzyść materialna legalnie zatrzymana w portfelu inwestora oraz - w skali ogólnej - wykorzenienie kolejnej z wielu polskich fiskalnych paranoi. Oczywiście, że w obliczu bessy wpływy do kasy państwowej z tytułu podatku giełdowego muszą spaść, jednak nie jest to żadne usprawiedliwienie dla takich wątpliwych posunięć ze strony aparatu fiskalnego.
---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Inwestuj świadomie - pomnażaj zyski, ograniczaj straty

Inwestuj świadomie - pomnażaj zyski, ograniczaj straty

Autorem artykułu jest Sławomir Sidorek



Inwestowanie na oślep na giełdzie i za pośrednictwem funduszy jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Po beztroskich latach wzrostów nadeszły trudniejsze czasy, kiedy świadome inwestowanie nabiera nowego znaczenia.
Powstał serwis, który na podstawie analizy technicznej podpowie Ci, kiedy kupować, a kiedy sprzedawać akcje lub jednostki funduszy.
Inwestowanie na oślep na giełdzie i za pośrednictwem funduszy jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Po beztroskich latach wzrostów nadeszły trudniejsze czasy, kiedy świadome inwestowanie nabiera nowego znaczenia.
Powstał serwis, który na podstawie analizy technicznej podpowie Ci, kiedy kupować, a kiedy sprzedawać akcje lub jednostki funduszy.

Poświęć chwilę czasu, wejdź na http://www.czasnazysk.pl i zapoznaj się z najważniejszym z do tej pory wynalezionych wskaźników rynkowych – procentowym wskaźnikiem hossy WSE BP. Zobacz, jak w maju 2006 i 2007 roku ostrzegał przed spadkami, podczas gdy w mediach huczało o trwającej nieustannie hossie.

Do oceny sytuacji na rynku stosujemy głównie analizę metodą punktowo-symboliczną. Metoda punkowo-symboliczna nie jest nowością, jest po prostu sztuką zapomnianą. Wielu inwestorów straciło z oczu główną przyczynę zmian kursów papierów wartościowych, a ich uwagę przyciągają pojawiające się co chwila nowe metody analizy i systemy transakcyjne.

Fundamentem zmian na rynkach finansowych zawsze jednak pozostanie niepodważalne prawo popytu i podaży, a wykresy punktowo-symboliczne to nic innego, jak logiczny, uporządkowany sposób zapisywania wielkości tych wartości.

Metoda ta jest bardzo prosta. Nie wymaga od inwestora szerokiej wiedzy o rynku finansowym. Dla wprawnego gracza może stać się uzupełnieniem dotychczas stosowanej analizy, dla rozpoczynających swą przygodę z giełdą będzie prostym i łatwym w interpretacji sposobem na odnalezienie się w niełatwym temacie, jakim jest inwestowanie.

Serwis czasnazysk.pl prezentuje niezbędne narzędzia do kompleksowej analizy metodą punktowo-symboliczną zarówno pojedynczych spółek giełdowych, jak i całego rynku, na które składają się m.in.: codzienny komentarz oraz statystyka sesji, w tym sygnały kupna i sprzedaży. Inwestor znajdzie tutaj wykresy X/O i liniowe spółek oraz wskaźników rynkowych, automatycznie odświeżające się notowania akcji i indeksów GPW oraz indeksów światowych - w tym liczne w czasie rzeczywistym.

Ciekawym sposobem sprawdzenia przydatności analizy X/O oraz umiejętności inwestycyjnych jest Gra giełdowa symulująca realne warunki działania na rynku kapitałowym. Jej niewątpliwą zaletą jest to, iż gracz ma możliwość natychmiastowego sprawdzenia rezultatów podjętych decyzji inwestycyjnych.

Jeśli jesteś osobą cierpliwą, konsekwentną i panującą nad swoimi emocjami, z pewnością w niedługim czasie nauczysz się korzystać z analizy punktowo-symbolicznej, a zdobyta wiedza pozwoli Ci efektywnie inwestować.
---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Alleluja i do przodu

Alleluja i do przodu

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Z biura prasowego Jasnej Góry dowiedziałem się o planach SKOK-ów - chodzi o utworzenie funduszu inwestującego zgodnie z zasadami etyki. Podejrzewam, że chodzi o etykę chrześcijańską - konferencja poświęcona planom SKOK-ów (a dokładnie TFI SKOK) odbyła się właśnie na Jasnej Górze
Z biura prasowego Jasnej Góry dowiedziałem się o planach SKOK-ów - chodzi o utworzenie funduszu inwestującego zgodnie z zasadami etyki. Podejrzewam, że chodzi o etykę chrześcijańską - konferencja poświęcona planom SKOK-ów (a dokładnie TFI SKOK) odbyła się właśnie na Jasnej Górze.

SKOK-i są mocno kontrowersyjną organizacją. Sporo już o niej napisano i kilku dziennikarzy musi się za to włóczyć po sądach. Z pewnością działalność SKOK-ów - przynajmniej tych większych - ma niewiele wspólnego z misją społeczną a jest normalnym biznesem. No bo jak się ma sieć oddziałów w największych miastach czy kampania reklamowa w telewizyjnych kanałach informacyjnych z misją oferowania tanich i dostępnych pożyczek dla ludzi pomijanych przez banki (bo za biedni, za mało potrzebują, mieszkają tam gdzie bank nie ma oddziału itp.)?

SKOK-i mają już ofertę bardzo zbliżoną do tego co oferują banki. W tym wyrafinowane produkty inwestycyjne (ciekawe kiedy zaczną oferować lokaty strukturyzowane?). Ceny produktów w SKOK-ach nie są niższe niż w bankach. Fakt, że więcej można zarobić na lokatach, a to m.in. dlatego że SKOK-i nie oddają części środków do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (mają swój własny system ubezpieczeń). Z drugiej strony mocno promują kredyty konsumpcyjne więc potrzebują depozytów.

Teraz SKOK chce być świętszy od innych graczy na rynku. Zresztą idzie z trendem - produkt który chcą wprowadzić do Polski plasuje się w kategorii social responsible investments (SRI), do której zalicza się w tej chwili głównie spółki z sektora energii odnawialnej (zresztą dające dobrze zarobić w ostatnich latach). Kategoria SRI oczywiście wyklucza firmy zajmujące się wyrobami tytoniowymi, alkoholowymi, hazardem, bronią czy pornografią. Przykładów inwestycji "anty-SRI" jest niewiele - chociażby amerykański Vice Fund.

A co zamierza wprowadzić do Polski SKOK? Fundusz Oppenheim Ethik Bond Opportunities - jak widać z nazwy fundusz obligacji, oczywiście starannie dobieranych według etycznego klucza (w tym przypadku przez firmę E. Capital Partners). Zastanawiam się dlaczego akurat taki fundusz. Nie sądzę żeby w Polsce była szansa na sprzedanie zagranicznego funduszu obligacji, który od momentu powstania w lipcu 2003 roku, a więc przez prawie 5 lat zarobił nieco ponad 15 proc., a w ostatnim roku jest ponad 3 proc. na minusie. Ten wynik nie jest oczywiście katastrofalny jak na tę kategorię - fundusz ma przyzwoite 3 gwiazdki od Morningstara. Ale czy Polacy rzeczywiście potrzebują takiej właśnie oferty? Są przecież znacznie ciekawsze fundusze akcji spółek działających etycznie chociażby z grupy Ave Maria (sic!).

Co więcej, SKOK - z tego co widzę - chce "sklonować" fundusz austriacki, a więc uruchomić swój własny fundusz, który większość aktywów będzie lokował w oryginalnym funduszu. To oczywiście dodatkowe koszty dla inwestora. Przykłady pokazują że takie klonowanie funduszy zagranicznych kończy się podniesieniem oryginalnej opłaty za zarządzanie (przykłady niektórych funduszy Pioneer Pekao i AIG TFI).

Jaki jest sens uruchamiania takiego produktu? Oczywiście tylko i wyłącznie wizerunkowy. "Dobre SKOK-i" sprzedają "dobry fundusz". I pozwólcie im - drodzy dziennikarze - spokojnie prowadzić działalność komercyjną, która tak dobrze im wychodzi. Swoją drogą media pokornie i bezkrytycznie wypromowały niusa o pierwszym "dobrym funduszu". Tymczasem to produkt jak każdy inny - jak ktoś ma to kupować musi wiedzieć czy jest dobre ale nie w kontekście moralnym ale finansowym.
---

skok, fundusze inwestycyjne,


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Zapomniana sztuka - Analiza techniczna metodą punktowo-symboliczną

Zapomniana sztuka - Analiza techniczna metodą punktowo-symboliczną

Autorem artykułu jest Sławomir Sidorek



"Jeśli zastanowimy się przez chwilę, to okaże się, że metoda punktowo-symboliczna nie jest wcale metodą nową. Jest po prostu sztuką zapomnianą. Używam tego określenia, gdyż większość inwestorów, zarówno zawodowych, jak i indywidulanych, straciło z oczu główną przyczynę zmian kursów papierów wartościowych. ...
"Jeśli zastanowimy się przez chwilę, to okaże się, że metoda punktowo-symboliczna nie jest wcale metodą nową. Jest po prostu sztuką zapomnianą. Używam tego określenia, gdyż większość inwestorów, zarówno zawodowych, jak i indywidulanych, straciło z oczu główną przyczynę zmian kursów papierów wartościowych. ...Prawo podaży i popytu rządzi ruchem zarówno kursów papierów wartościowych, jak i wszystkich innych rzeczy: jeśli jest więcej kupujących niż chcących sprzedać, kurs rośnie; jeśli jest wiecej sprzedających niż chcących kupić, kurs spada." Thomas J. Dorsey

Inwestowanie jest jedną z podstawowych działalności człowieka. Jest to konieczny warunek rozwoju w gospodarce rynkowej. Rozwój rynku kapitałowego spowodowany wprowadzeniem na początku lat dziewięćdziesiątych reformy rynkowej zaowocował uruchomieniem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Był to okres znaczących przemian w systemie ekonomicznym kraju, który stał się zapowiedzią wolnego rynku i wolnej konkurencji. Powstanie nowego zjawiska w polskiej rzeczywistości: inwestowania, stworzyło dla wielu ludzi szanse na rozwinięcie własnych pomysłów oraz poprawę sytuacji materialnej. Pojawiła się również możliwość inwestowania w papiery wartościowe, dzięki czemu spółki akcyjne mogą osiągać dodatkowy kapitał, a instytucje wspomagające je mogą osiągać zyski. Inwestowanie obarczone jest ryzykiem, dlatego istnieje potrzeba oceny tego ryzyka i podjęcia decyzji, która uwzględnia jego występowanie. Nie jest to zagadnienie proste, dlatego sposoby jego rozwiązania muszą być precyzyjne. Służyć temu będą odpowiednie narzędzia. Ogólnie narzędzia te nazywane są analizą techniczną. Istnieje jednak kilka sposobów tejże analizy, a jednym z nich jest analiza techniczna metodą punktowo-symboliczną. Jest to metoda dosyć stara, ale też dosyć prosta. Stosowana jest przez grupę analityków amerykańskich skupionych głównie wokół firmy Thomasa J. Dorsey'a: Dorsey, Wright & Associates, Inc. oraz wokół Mika'a Burke'a, wydawcy pisma „Chartcraft/Inwestors Inteligence” i serwisu internetowego www.inwestorsinteligence.com. Jak się okazuje, przydatności tego sposobu analizowania na stosunkowo młodym polskim rynku giełdowym jest nieoceniona.
Konstrukcja wykresów oraz znaczenie formacji jest dosyć proste. Istotnymi elementami tejże analizy jest rachunek siły relatywnej, a także wskaźniki krótko i długoterminowe, z których najważniejszym jest procentowy wskaźnik hossy giełdy warszawskiej WSE BP. Wiodące znaczenie ma także zagadnienie analizy sektorowej – sporządza się wskaźniki hossy dla każdego sektora.
Podjęcie świadomej decyzji inwestycyjnej wiąże się z przejściem przez kilka etapów:
1. dokonanie oceny procentowego wskaźnika hossy giełdy warszawskiej WSE BP,
2. dokonanie oceny wskaźników krótkoterminowych: procentowego wskaźnika liczby spółek powyżej ich własnych dziesięciotygodniowych średnich WSE 10Wk oraz wskaźnika High-Low Idx,
3. dokonanie oceny procentowych wskaźników hossy w sektorze i wybór sektora,
4. wybór z tego sektora grupy spółek silnych fundamentalnie, analiza wykresów punktowo-symbolicznych wybranych spółek, ustalenie momentu zakupu,
5. podjęcie decyzji o realizacji zysków.

Etap piąty, czyli realizowanie zysku, może okazać się jedną z najtrudniejszych decyzji, jakie musi podjąć inwestor. Zwłaszcza gdy kursy akcji rosną. Zbyt długie wyczekiwanie może jednak okazać się zgubne.
Analiza techniczna metodą punktowo-symboliczną zmusza inwestora do podjęcia działań w momencie, gdy wszystko wygląda pozytywnie, ale o wiele łatwiej jest sprzedać akcje, kiedy jest na nie dużo chętnych.

---

inwestowanie, analiza techniczna, notowania, wykresy spółek, analiza punktowo-symboliczna


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Zalety posiadania własnego mieszkania

Zalety posiadania własnego mieszkania

Autorem artykułu jest Agnieszka Bartoszewska



Zalety posiadania własnego mieszkania w dużym mieście
Każdy z nas chciałby mieć swoje miejsce na ziemi i swój własny kąt. Mieszkając z rodzicami marzymy o tym, by nadszedł wreszcie ten moment, gdy wyfruniemy z gniazda i staniemy na własnych nogach. Gdy pójdziemy na studia zastanawiamy się nad wynajmem lub kupnem mieszkania. Jakie są zalety posiadania własnego mieszkania Warszawa?

Po pierwsze, gdy kupimy sobie swoje własne mieszkanie możemy mieć poczucie stabilizacji i mocnych podstaw w życiu. Gdybyśmy wynajmowali mieszkanie to co jakiś czas prawdopodobnie musielibyśmy się przeprowadzać i zmieniać mieszkania, ponieważ właścicielowi może coś nie pasować, albo my nie będziemy zadowoleni itp. Mieszkając we własnym mieszkaniu mamy poczucie, że jest to nasze stałe miejsce na ziemi.

Po drugie posiadanie mieszkania Wrocław gwarantuje bezpieczeństwo i komfort psychiczny. Człowiek nigdzie nie czuje się lepiej niż we własnym domu, w którym czuje się bezpiecznie i swobodnie. Dzięki temu wiemy, że nic nam nie zagraża i że cztery ściany są naszą twierdzą.

Po trzecie, gdy chcemy założyć rodzinę i mieć dzieci to raczej mieszkanie wynajmowane nam tego nie umożliwia. Mieszkania Katowice nasze własne pozwalają na stabilizację rodziny i podstawy do tego, by starać się o potomstwo.
---

Mieszkania Warszawa


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Mity o "strukturach"

Mity o "strukturach"

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



O produktach strukturyzowanych pisze się coraz więcej. I dobrze. Niestety dziennikarze czasem mijają się prawdą. Trudno się dziwić – temat jest nowy i czasem dosyć skomplikowany. Przyjrzyjmy się niektórym mitom o strukturach
O produktach strukturyzowanych pisze się coraz więcej. I dobrze. Niestety dziennikarze czasem mijają się prawdą. Trudno się dziwić – temat jest nowy i czasem dosyć skomplikowany. Przyjrzyjmy się niektórym mitom o strukturach.

Dystrybutorzy produktów strukturyzowanych pobierają część finalnego zysku z takich inwestycji

To domena funduszy hedge, które stosują takie opłaty za sukces inwestycyjny. W przypadku lokat strukturyzowanych takie rozwiązanie nie jest stosowane. Co więcej, byłoby technicznie trudne do realizacji. Oczywiście marża dystrybutora pobierana jest kosztem środków, które mogłyby zostać wydane na zakup opcji. Gdyby tej marży nie było wówczas opcja – a więc prawo do zysku w przyszłości – zostałaby kupiona za większą kwotę. W efekcie potencjalna stopa zwrotu z inwestycji mogłaby być wyższa. Jednak produktu bez marży nikt nie zrobi więc to tylko teoria. A zatem twierdzenie, że po zakończeniu lokaty instytucja finansowa zabierze inwestorowi jakąś porcją należnego mu zysku zwyczajnie wprowadza w błąd.

Lokaty strukturyzowane dają zarobić maksymalnie kilkanaście procent rocznie

Nie ma takiej reguły. Struktury to bardzo szeroka kategoria – mogą się wśród nich znaleźć produkty bardzo ryzykowne i jednocześnie oferujące szansę na bardzo wysoki zysk. Obowiązuje tutaj podstawowa zasada – im więcej ryzyka tym więcej można zarobić. Fakt, na polskim rynku królują relatywnie krótkie produkty z pełną gwarancją kapitału. Bezpieczeństwo jest więc na wysokim poziomie – klienci niechętnie widzą gwarancję kapitału niższą od 100 proc. Nie ma cudów. Jeśli mamy 2-letnią lokatę opartą o bardzo zmienny rynek (np. surowce rolne), która zapewnia pełną lub prawie pełną gwarancję kapitału wówczas nie liczmy na krociowe zyski. Podstawą konstrukcji struktur są opcje, a one działają na zasadzie zakładu – im mniej wydamy na zakład tym mniejsza szansa na wysoką wygraną.

Lokata strukturyzowana wymaga zamrożenia kapitału na kilka lat

To mit ale mający swoje realne uzasadnienie – wiele produktów na polskim rynku jest oferowanych z wysokimi opłatami za przedterminowe wycofanie środków. Klienci są do takich konstrukcji przyzwyczajeni przez doradców finansowych oferujących fundusze inwestycyjne opakowane w ubezpieczenia. Tymczasem same lokaty strukturyzowane mogą być inwestycją płynną. Przykładem jest chociażby oferta certyfikatów notowanych na giełdzie ale też niektórych produktów zapakowanych w ubezpieczenie czy oferowanych jako obligacje w ramach ofert niepublicznych. Brak płynności wynika zatem z arbitralnych decyzji niektórych dystrybutorów, a nie z właściwości samych produktów strukturyzowanych.

Partycypacja nie może być wyższa niż 100 proc. jeśli produkt zapewnia pełną gwarancją kapitału

Oczywiście może – wszystko zależy od ceny opcji. W przypadku lokaty strukturyzowanej z pełną gwarancją kapitału z każdych 100 zł które wpłaca klienta określona kwota inwestowana jest bezpiecznie (najczęściej w obligacje) – tak, by w momencie zakończenia lokaty znów być warta 100 zł (stąd się bierze gwarancja kapitału). To co zostaje po zakupie obligacji dystrybutor przeznacza na zakup opcji oraz własną marżę. Jeśli kwota jaką można przeznaczyć na opcję jest wystarczająco wysoka by – mówiąc kolokwialnie – kupić całą opcję wówczas partycypacja wyniesie 100 proc. Oznacza to że inwestor ma prawo do całego zysku jaki wygeneruje aktywo, na którym oparta jest lokata. Opcja może być jednak na tyle tania, że będzie jej można kupić więcej – wówczas partycypacja będzie wyższa niż 100 proc. Dystrybutorzy wykorzystują fakt, że klienci nie domagają się partycypacji wyższej niż 100 proc. mimo, że czasem może im się ona „należeć”. Naturalne dla inwestora jest bowiem uzyskanie udziału w zysku na poziomie 100 proc. („zarobię tyle ile coś wzrośnie”) niż wyższym. Dla części klientów wariant z partycypacją rzędu np. 150 proc. może być mało zrozumiały czy wręcz podejrzany. Dla dystrybutorów to gratka – mimo że mogliby kupić więcej niż „jedną” opcję mogą wziąć zamiast tego wyższą marżę. I obie strony są zadowolone chociaż jedna nie ma pełnej informacji.

Lokaty strukturyzowane nie zapewniają pełnej gwarancji kapitału – przecież jest inflacja

Oczywiście, gwarancja kapitału jest tylko (i aż) nominalna, a nie realna (nie uwzględnia inflacji). Nie jest to więc stwierdzenie błędne. Błędem jest jednak wspominanie o inflacji tylko w kontekście produktów strukturyzowanych. Przecież zjada ona również zyski z lokat bankowych i z funduszy inwestycyjnych. Oczywiście jeśli fundusz zarobi 50 proc. wówczas nikt już się inflacją nie przejmuje. Ale jeśli zyska tylko 10 lub straci 30 procent? W każdym z tych przypadku trzeba sobie przypomnieć o odjęciu czterech (może wkrótce więcej?) procent w przypadku rocznej inwestycji.

Lokaty strukturyzowane są skomplikowane

Podobnie jak z kwestią płynności – mogą być ale wcale nie muszą. W Europie Zachodniej sprzedaje się bardzo wiele banalnie prostych produktów. Na przykład w Wielkiej Brytanii połowa struktur opiera się po prostu o indeks FTSE 100. W Polsce WIG20 jest raczej rzadko wykorzystywany – mimo, że przecież większość inwestorów inwestuje w akcje krajowe. Częściej spotkamy inwestycje w wymyślne indeksy, surowce rolne czy egzotyczne spółki. Dodatkowo pojawiają się skomplikowane wzory na wyliczenia zysku (tzw. formuły wypłaty). To wszystko można jednak uprościć na tyle, by z ofert mógł skorzystać ktoś kto nie ma pojęcia o finansach. Pytanie: czy dystrybutorzy przestaną się ścigać w „innowacyjności”? Tak, jeśli klienci zauważą że innowacyjność dla samej innowacyjności nie jest wielką wartością. Do tego czasu należy oczekiwać odkrywania przez instytucje finansowe kolejnych Złotych Graali.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jak patrzeć na wykres, stosując analizę techniczną?

Jak patrzeć na wykres, stosując analizę techniczną?

Autorem artykułu jest Paweł Biedrzycki



Jak patrzeć na wykres, stosując analizę techniczną?

Kiedyś jeden z bardzo dobrych polskich analityków technicznych powiedział, że trzeba przynajmniej 10 lat patrzenia na wykresy, aby zacząć na nich widzieć najprawdopodobniejszy scenariusz przyszłych wydarzeń. Kiedy zacząłem się nad tym...
Jak patrzeć na wykres, stosując analizę techniczną?

Kiedyś jeden z bardzo dobrych polskich analityków technicznych powiedział, że trzeba przynajmniej 10 lat patrzenia na wykresy, aby zacząć na nich widzieć najprawdopodobniejszy scenariusz przyszłych wydarzeń. Kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać doszedłem do wniosku że jest w tym dużo prawdy chociaż nie do końca. Oczywiście indywidualne dochodzenie do wiedzy będzie trwało znacznie dłużej niż korzystanie z cudzych doświadczeń. To jest jedna strona medalu. Teraz chciałbym przejść do drugiej, ważniejszej.

Analiza techniczna wymaga odpowiedniego spojrzenia na wykres. Analizowanie wykresów sprawia problemy wielu osobom, ponieważ mają one do nich złe podejście. Sam pamiętam, że kilka lat temu miałem podobne problemy. Mimo, że wykorzystywałem techniki z książek szanujących się amerykańskich autorów z zakresu analizy technicznej, to nic mi nie wychodziło. Po prostu widziałem na wykresach to, co chciałem zobaczyć, a nie to co na nich w rzeczywistości było. Traktowałem wykres jak rysunek, który mam zanalizować. Niemalże jak wykres jakiejś funkcji matematycznej. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, gdzie leżał mój podstawowy błąd. Ten sam błąd popełnia również ponad połowa osób stosujących analizę techniczną.

Faktem, który powinna sobie uświadomić każda osoba analizująca wykresy jest to, że są one tworzone przez ludzi! Możesz teraz powiedzieć: "Ale odkrycie!" Czy oby jednak na pewno? Powiedz mi czy potrafisz przeanalizować wykres giełdowy pod względem tego, co czuli inwestorzy w każdym jego momencie?

Czy podczas analizy wiesz, w którym momencie jakie uczucia szargają inwestorami. Czy potrafisz zlokalizować chciwość i strach na wykresie? Każdy tik na dowolnym wykresie giełdowym to przecież chociaż jedna zrealizowana transakcja. Jeden inwestor sprzedaje, a drugi kupuje. Jeden kieruje się strachem, że kurs już będzie spadać, a drugi chciwością, że kurs będzie rósł. Obydwoje przecież nie mogą mieć racji! Trzeba zanalizować, których inwestorów jest więcej, a będziesz wiedział, w którą stronę kurs będzie się kierował.

Zajrzyj do jakiejkolwiek nowoczesnej książki o zachowaniach konsumenckich a przeczytasz tam, że 90% osób w swoich decyzjach zakupowych kieruje się emocjami. Gdyby tak nie było to nikt by nie kupował Mercedesów, złotych zegarków, markowych ubrań znanych kreatorów. Takie same funkcje i to przy znacznie niższej cenie spełni Daewoo Lanos, najtańszy zegarek Casio czy też komplet dżinsowy z pobliskiego bazarku. Więc powiedz mi gdzie tu logika? Oczywiście ludzie kupują takie rzeczy dla prestiżu, poprawienia sobie humoru, zaimponowania znajomym. Czy myślisz, że w przypadku zajęcia, jakim jest inwestowanie na giełdzie jest inaczej? Oczywiście, że nie!

Taka jest psychologia inwestowania. Ludzie inwestując na giełdzie, czy na jakimkolwiek innym rynku kierują się chciwością i chęcią zarobienia jak największej ilości pieniędzy. Teoria o racjonalności inwestorów jest według mnie mocno przesadzona i nieco przestarzała. Sam George Soros, najlepszy zarządzający funduszy hedge wszech czasów, "człowiek który złamał Bank Anglii" i zmusił go swoją spekulacją do wycofania funta z systemu ERM, pisze w swoje książce "Kryzys światowego kapitalizmu", że rynki przez ponad 90% czasu nie są w równowadze. Są albo przeszacowane albo niedoszacowane. Dlatego właśnie światowe giełdy cały czas się kręcą w cyklach hossy i bessy.

Jeżeli zaczniesz patrzeć na wykresy jak na zachowanie tłumu i rozpoznawać jakie emocje inwestorami w obecnej sytuacji szargają to właściwie nic Ci więcej nie jest potrzebne. Temu właśnie ma służyć analiza techniczna wraz ze wszystkimi jej narzędziami, takimi jak świece japońskie, czy średnie ruchome. Analizie tego, co czują teraz inwestorzy i dzięki temu określeniu, co mają zamiar zrobić w przyszłości.

Wydaje się to bardzo proste, a jednak większość ludzi tej prostej rzeczy nie rozumie. Zamiast sprzedawać na szczycie, kupują, a gdy kurs spada, czekają. W końcu puszczają im nerwy i sprzedają praktycznie na samym dole korekty, zaliczając pokaźną stratę. Potem kurs jak na złość rusza w górę, ale inwestor już nie odkupuje akcji, bo czuje strach przed kolejną stratą i patrzy jak kurs akcji spółki rośnie, przebija szczyt przy, którym on kupował rosnąc dalej. Sam jednak pluje sobie w brodę, że jednak nie odkupił akcji. Wiem coś o tym, ponieważ wiele razy to przerobiłem we własnych inwestycjach.

Odkąd jednak zrozumiałem, że wykres to emocje ludzi, moja skuteczność znacznie się poprawiła. Jeżeli Ty to zrozumiesz, w Twoim przypadku też tak będzie.
---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Lokaty strukturyzowane - gwarantowany zysk?

Lokaty strukturyzowane - gwarantowany zysk?

Autorem artykułu jest Krzysztof Jakubowski



Już od dłuższego czasu lokaty strukturyzowane są zapowiadane jako hit inwestycyjny tego roku. Czy jednak są naprawdę takie super i czy warto zainwestować w nie chociażby swój kredyt studencki?
1.Jak wygląda struktura lokat strukturyzowanych.

Kapitał wpłacony na lokatę strukturyzowaną jest dzielony między pewne, ale
niskooprocentowane (najczęściej) obligacje, a reszta (mniejsza część) to prowizja
oraz tzw. dyskonto, które może być przeznaczone np. na zakup funduszy inwestycyjnych.
Po więcej informacji o funduszach i kredycie studenckim zapraszam na stronę http://mlodybiznes.org

2.Gwarancja kapitału?

Kupując lokatę strukturyzowaną klient jest zapewniany że nie straci a niej, w najgorszym wypadku
po kilku latach (w zależności od długości trwania lokaty) otrzyma tyle samo pieniędzy ile wpłacił.
Wydaje się zachęcające i zapewne działa na "umysł" potencjalnych klientów.
Jednak realizacja tej obietnicy jest bardzo prosta:

Powiedzmy że wpłacam na lokatę strukturyzowaną ze 100% gwarancją kapitału 100 zł.
Lokata trwa 3 lata.


100 zł
^ ^
15,60 zł 86,40 zł
dyskonto, obligacje 5%
prowizja trzyletnie

Wystarczy 86,4 zł przeznaczyć na trzyletnie obligacje oprocentowanie na 5%, aby
mieć gwarancję otrzymania 100 zł po 3 latach. A pozostałe pieniądze (15,6 zł)
można przeznaczyć na prowizje i inwestycje w bardziej ryzykowne instrumenty
finansowe jak np. fundusze akcji.

3.Wady i zalety.

+
Gwarantowany kapitał. Już na samym początku inwestycji mamy pewność ile ryzykujemy.
Wiemy że nie otrzymamy mniej niż np. 90 czy 100% wpłaconego wkładu własnego.
+
Często lokaty strukturyzowane sprzedawane są jako ubezpieczenia/polisy dzięki czemu
można uniknąć płacenia podatki "Belki", co daje oszczędności rzędu 19% zarobionych
pieniędzy (no chyba że zostanie nam zwróceone owe 100% kapitału).
-
Problemy z wycofaniem kapitału. Lokaty strukturyzowane trwają kilka lat. Musimy się
pogodzić więc z faktem że na ten czas zamrażamy pieniądze. Wycofanie środków przed
końcem trwania umowy niesie ze sobą szkody w postaci utraty części wypracowanych
środków pienięznych.
-
Dodatkowa prowizja. Za część środków przeznaczanych na lokatę mogą być zakupione
np. jednostki funduszy inwestycyjnych. Zapłacimy wtedy dwie prowizje.
-
Przez partycypację środków nasza inwestycja będzie co prawda bezpieczniejsza, ale
też im większa gwarancja kapitału tym mniejsze szanse na wysoki zysk, bo część
pieniędzy (jak w przykłądzie powyżej) jest przeznaczana na pewne, ale nisko
oprocentowane obligacje.

Więcej o inwestowaniu na stronie http://mlodybiznes.org
---

www.mlodybiznes.org


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Franchising

Franchising

Autorem artykułu jest Patrycjusz Jankowski



Franchising jest to długookresowa umowa współpracy pomiędzy dwoma niezależnymi przedsiębiorstwami zwanymi franczyzodawca i franczyzobiorca.
Franszyzodawca daje franczyzobiorcy prawo posługiwania się nazwą handlową, przekazuje wiedze jak prowadzić firmę, udziela wsparcia i porad oraz nadzoruje jej działalność zachowując odrębność obu stron. Można powiedzieć, że Franchising to sposób na własny biznes oparty na sprawdzonym pomyśle innej firmy.

ZALETY FARANCHISINGU DLA FRANCZYZOBIORCÓW.

Biorca licencji ma możliwość działania pod znaną i sprawdzoną marką oraz otrzymuje prawo do posługiwania się nazwą, logiem oraz know-how franczyzodawcy. Dzięki temu franczyzobiorca ogranicza ryzyko związane z otwarciem nowej działalności do minimum. Wiąże się to także z zwiększeniem wiarygodności firmy w rozmowach biznesowych z kontrahentami jak również z instytucjami finansowymi. Zwykle biorca licencji nie musi posiadać doświadczenia w branży, w której będzie prowadził działalność, ponieważ otrzyma on od franczyzodawcy pełne przygotowanie oraz stałą pomoc w tym zakresie. Dawca licencji zobowiązuje się między innymi do znalezienia optymalnej lokalizacji oraz pomocy przy otwarciu nowego punktu jak również przeprowadza szkolenia. Bezpośrednią korzyścią wynikającą z przystąpienia do sieci jest możliwość skorzystania z efektu dużej kampanii reklamowej organizowanej przez dawcę licencji dla całej sieci.

WADY FANCHISINGU DLA FRANCZYZOBIORCÓW.


Dla biorcy licencji wadą niewątpliwie jest kontrola ze strony franczyzodawcy. Franczyzobiorca pomimo tego, że prowadzi własną działalność, to zgodnie z umową zobowiązany to prowadzenia firmy zgodnie z warunkami zawartymi w umowie. Korzystanie z nazwy, loga, oraz know-how wiąże się z opłatami. Franczyzobiorca oczywiście nie zawsze płaci franczyzodawcy wstępna opłatę franczyzową, opłaty bieżące oraz dokonują wpłat na fundusz reklamowy. Wiadomo, że im bardziej zyskowny system i im mniejsze ryzyko związane z otwarciem działalności tym większe opłaty za przystąpienie do systemu.

ZALETY FRANCHISINGU DLA FRANCZYZODAWCÓW.

Franchising umożliwia Franczyzobiorcy rozbudowę sieci, bez konieczności dokonywania większych inwestycji jak również spowoduje zwiększenie sprzedaży, gdyż zgodnie z umową biorca ma obowiązek nabywania towaru wyłącznie od dawcy licencji. Franczyzodawca może liczyć na większe zaangażowanie biorców niż pracowników najemnych, ponieważ prowadzą oni własną działalność i bardziej przykładają się do obowiązków. Duże znaczenie ma korzystna pozycja franczyzodawcy z punktu widzenia rozkładu kompetencji i odpowiedzialności wobec osób trzecich, gdyż to franczyzobiorca, działający przecież jako samodzielny przedsiębiorca, ponosi pełną odpowiedzialność za efekty swych działań. Powoduje to, że jego klienci nie mogą w zasadzie zgłaszać swych roszczeń bezpośrednio do franczyzodawcy, chociaż w ich świadomości system francyzowy często funkcjonuje jako jednolita struktura. Kolejną z korzyści są dodatkowe przychody pochodzące, ze sprzedaży licencji jak również opłaty bieżące będące zapłatę za działania franczyzodawcy na rzecz biorcy licencji.

WADY FRANCHISINGU DLA FRANCZYZOBIORCÓW.

Dla dawcy licencji wadą niewątpliwie jest to, że franczyzobiorca poprzez swoje złe działanie, może zepsuć wizerunek firmy. Istnieje również ryzyko, że biorca po pewnym czasie zechce się od niego uniezależnić, rozpoczynając własną konkurencyjną działalność. Kolejna wadą w przypadku umów gwarantujących biorcy wyłączność na danym terenie, franczyzodawca ogranicza sobie rozwój na danym terenie.
---

Odzież24.pl - największy wortal odzieżowy


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Lokaty strukturyzowane – porównaj zanim kupisz

Lokaty strukturyzowane – porównaj zanim kupisz

Autorem artykułu jest Maciej Kossowski



Podkreślanie różnic w stosunku do konkurencji i wyjątkowości swojego towaru czy usługi to podstawa w każdym biznesie – za unikalny, niepowtarzalny produkt można wziąć wyższą cenę niż za dobro łatwe do zastąpienia
Podkreślanie różnic w stosunku do konkurencji i wyjątkowości swojego towaru czy usługi to podstawa w każdym biznesie – za unikalny, niepowtarzalny produkt można wziąć wyższą cenę niż za dobro łatwe do zastąpienia.

Na rynku finansowym najbardziej barwnym przykładem takiej strategii są produkty strukturyzowane. Każda tego typu lokata jest inna – opiera się o inne aktywa, ma różny czas trwania, poziom gwarancji kapitału czy sposób wyliczenia finalnego zysku, nie mówiąc już o nazwie czy formie prawnej (polisa, lokata bankowa, obligacja..). Ostatnio jednak z uwagi na znaczny wzrost liczby produktów (na początku marca ponad 20 ofert jednocześnie!) ta różnorodność zaczyna się sypać - pojawiają się produkty różne tylko pozornie.

Weźmy szeroko reklamowaną (sposób na bessęność) polisę inwestycyjną BZ WBK. Jak czytamy na stronie banku inwestycja opiera się o indeks BZ WBK Nowa Era ER. Opis jednak jakby znajomy – surowce, nieruchomości, akcje, waluty co miesiąc ustawiana w portfeli zgodnie z „zaleceniami” noblisty Markowitza. Po bliższej analizie okazuje się, że to nic innego jak indeks BNP Paribas Millennium 10 ER. Produkt oparty o ten sam indeks w tym samym czasie oferowały także Commercial Union, Noble Bank oraz Open Finance. BZ WBK nie mógł prawdopodobnie znieść nazwy konkurencyjnego banku i postarał się o kamuflaż zmieniając nazwę indeksu.

Spójrzmy jednak na parametry tych ofert. CU proponuje produkt 4-letni, a udział w indeksie to od 70 do 80 proc. Taką samą partycypacją kusi BZ WBK ale okres trwania lokaty jest krótszy – 3,5 roku. W CU mamy jednak dodatkowy wabik – zabezpieczoną stopę zwrotu. Poziom indeksu sprawdzany jest siedem razy w trakcie trwania inwestycji (z pół roku) i jeśli jest wyższy niż 20, 40 lub 60 proc. wówczas zysk finalny nie będzie już niższy niż najwyższy z odnotowanych w ten sposób poziomów. Tymczasem w Noble Banku na 4-letniej lokacie udział w zmianie indeksu ustalono między 90 a 110 proc., a więc więcej niż w dwóch wspomnianych wcześniej instytucjach. W przypadku Open Finance w 3-letniej inwestycji udział w zysku ma wynieść między 80 a 100 proc. Dodatkowo, każdy kto zainwestuje w taki produkt ma możliwość założenia standardowej lokaty 3-letniej oprocentowanej stawką 8 proc.

Przykładów takich podobieństw jest więcej. Weźmy produkt Fortis Banku Zielony Bonus (forma prawna to fundusz inwestycyjny zarejestrowany w Luksemburgu) oraz polisę inwestycyjną firmy Aegon - Ekostruktura. Obie oferty oparte są o prawie identyczny koszyk spółek działających w sektorze energii odnawialnej. Zysk obliczany jest w dość złożony, ale analogiczny w obu przypadkach sposób. Dość powiedzieć, że roczna stopa zwrotu jest limitowana. W przypadku Aegona ma to być między 10,5 a 12 proc. Fortis daje szansę na 15 proc. zysku. Dodajmy, że w Fortisie inwestujemy na 4 a w Aegonie na 5 lat. Produkt Fortisa jest więc ewidentnie lepszy.

Skąd ten spadek innowacyjności? Przede wszystkim „struktury” oferowane w Polsce nie są tworzone ani wymyślane na miejscu ale w zagranicznych bankach inwestycyjnych. Przedstawiciele tych banków prezentują gotowe rozwiązania, a lokalni menedżerowie odpowiedzialni za ofertę inwestycyjną wybierają, czasem tylko lekko coś modyfikując. Podstawowa decyzja, jaką podejmują dotyczy prowizji, którą musi zainkasować polski dystrybutor – od jej wysokości zależą parametry produkty (im niższa tym lepsze). Oczywiście polskie instytucje mogą tworzyć zupełnie unikalne produkty – zamawiając je w zagranicznych bankach. Wtedy będą mieć pewność, że nikt ich nie skopiuje, a klienci nie będą dokonywać porównań. Zanim jednak to nastąpi, możemy spodziewać się ofert podobnej konstrukcji lub opartych o aktywa z określonej kategorii (np. towary rolne, metale szlachetne). A zatem, inwestorzy – porównujcie. Dopiero potem wpłacajcie pieniądze.
---

Maciej Kossowski Wealth Solutions - Produkty strukturyzowane


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl