niedziela, 4 lipca 2010

Im głębiej wpadasz, tym bardziej śliśki staje się dołek

Im głębiej wpadasz, tym bardziej śliśki staje się dołek


Problem, który chcę opisać w poniższym artykule dotyczy chyba najczęstszego błędu z dziedziny psychologii inwestowania, popełnianego przez początkujących inwestorów. Zaprezentuję go na przykładach dwóch spółek: Netii i Waripmex oraz opiszę dlaczego ten błąd może doprowadzić inwestora do dużych kłopotów.



Pamiętam jak kilka lat temu, rozpoczynając swoją karierę giełdową wręcz w książkowy sposób cierpiałem na typowy syndrom początkującego inwestora. Kiedy ponosiłem stratę na jakiejś spółce, wydawało mi się, że dopóki nie sprzedam akcji ta strata jest wirtualna. W ten oto sposób czekałem, aż kurs odbije w górę żeby odsprzedać, co oczywiście najczęściej nie następowało. Mimo to cierpliwie czekałem usprawiedliwiając się, że mam do czynienia z wciąż niezrealizowaną stratą. W ten oto sposób kurs posiadanej przeze mnie spółki dalej opadał powiększając moją stratę z 10 do 20 a potem 30%.



Dopiero po kilku latach doświadczeń i przeczytaniu sporej ilości książek o giełdzie dowiedziałem się, że popełniałem najgorszy grzech giełdowego gracza. Swoją drogą w tym temacie bardzo polecam świetną lekturę "Giełda, wolność i pieniądze. Poradnik spekulanta" autorstwa Van K. Tharp'a.



Ze stratą jest jak z wpadaniem do studni, im głębiej wpadasz tym trudniej się z niej wydostać. Czysta matematyka najlepiej odwzorowuje zasadę działania "śliskiego dołka":





  • Jeżeli pozwolisz sobie na 10% stratę, to aby wrócić do punktu wyjścia musisz odrobić 11%.


  • 20% strata wymaga odrobienia 25%, aby powrócić do punktu wyjścia.


  • Jeżeli stracisz 40% musisz zarobić 67%, żeby wrócić do punktu wyjścia.


  • 50% strata wymaga 100% zysku, aby powrócić do punktu wyjścia.


  • Jeżeli stracisz 90% to już praktycznie możesz zapomnieć o pieniądzach, bo powrót do punktu wyjścia wymagać będzie 900% stopy zwrotu.



Dopiero po kilku latach inwestowania, gdy odkryłem tę zależność w swoim planie inwestycyjnym zawarłem regułę, że nigdy nie pozwalam sobie na stratę większą niż 10% zainwestowanej kwoty. Gdy kurs dochodzi do tej granicy choćbym miał nie wiem jak silne przekonanie, że kurs odbije wychodzę ze spółki. Nie chcę wpaść do śliskiego dołka. Po sprzedaży akcji czekam na oznaki siły, aby odkupić papiery spółki i odrobić stratę. Jeżeli kurs dalej spada oznacza, że jednak się myliłem i dzięki swojej zasadzie uniknąłem pogrążania się w stracie.



To jest właściwie najważniejsza część każdej strategii inwestycyjnej - umiejętne radzenie sobie ze stratami. Bo to, że każdy (nawet najlepszy) inwestor będzie ponosił straty jest pewne w 100%. Dlatego osoba podchodząca poważnie do kwestii inwestowania powinna w swoim planie określić jaki maksymalny poziom straty jest w stanie zaakceptować i niezależnie od warunków rynkowych tę zasadę egzekwować i zamykać pozycję. W ten sposób tniesz straty.



Jako przykład tego do czego może prowadzić przetrzymywanie pozycji można odwołać się do historii spółki Netia.



Każdy inwestor, który zakupił akcje Netii w 2000 roku po cenie 120 zł z przekonaniem, że spółka da w przyszłości duże zyski mógł wpaść w poważne kłopoty. Zwłaszcza w sytuacji, gdy mimo spadku kursu dalej trzymał jej akcje. Gdybym ja zakupił akcje Netii po cenie 120 zł z pewnością bym je sprzedał najpóźniej w okolicy 108 zł i w obliczu dalszych spadków zapomniałbym o spółce.



Osoba, która by dalej trzymała te akcje patrzyłaby jak z miesiąca na miesiąc po pęknięciu bańki internetowej jej akcje leciały na łeb na szyje. Po 10 latach kurs Netii oscyluje w okolicy 4 - 5 zł.
Daje nam to stratę na poziomie około 96%. Takiej straty praktycznie już się nie da odrobić, bo żeby wrócić do punktu wyjścia kurs spółki musiałby teraz wzrosnąć o około 3000%.



Spytasz pewnie teraz jak to możliwe, żeby ktoś trzymał akcje tak długo? Ja w tym momencie powiem, że mogę się założyć, że na pewno ktoś jest w takiej sytuacji (zresztą znam jedną taka osobę). To właśnie takie osoby najbardziej się sparzyły na giełdzie i po takich doświadczeniach z pewnością juz nigdy nie wrócą na parkiet. Wszystkiemu jest winna nadzieja na powrót kursu w górę i poczucie wirtualności straty.



Dlatego, jeżeli chcesz uniknąć takich doświadczeń uwzględnij w swoim planie inwestycyjnych poziom, po którym bezwarunkowo będziesz ciął straty. Nie zdawaj się na nadzieję, bo przecież nadzieja jest matką głupich!. Za moim podejściem przemawia czysta matematyka, którą Ci zaprezentowałem wyżej.



Na zakończenie przedstawię Ci jeszcze jeden bardziej aktualny przykład.



Warimpex SA spółka, która debiutowała na GPW w Warszawsie na początku stycznia 2007 z kursem 59 zł. Inwestora, który kupił wtedy akcje z silnym przeświadczeniem, że kurs wzrośnie (w końcu to debiutująca spółka) spotkała niemiła niespodzianka. Kurs spółki wyznaczył minimum swoich notowań w okolicy 4,9 zł pod koniec 2009 roku. Daje to stratę w postaci ponad 90%. Żeby to odrobić kurs musiałby wzrosnąć o ponad 1200%. Jak na razie nie zanosi się na to, żeby kurs miał tak uczynić i wątpię aby to kiedykolwiek nastąpiło.



Czy zauważyłeś jeszcze jedną analogię miedzy sytuacją Netii i Warimpexu? Powiem tylko to, że obydwie spółki debiutowały w czasie, gdy sektor w którym działały, był w trakcie największej hossy, która uśpiła czujność inwestorów.



Na zakończenie wspomnę jeszcze tylko, tytułem uściślenia, że są momenty, w których każdy inwestor w końcu godzi się ze stratą. W wypadku Netii na 96% stratę wystarczyło poczekać tylko nieco powyżej rok. Nie oznacza to oczywiście, że inwestor musi czekać aż kurs odbije z powrotem i wzrośnie o 3000%, bo prawdopodobnie to się już nigdy nie nastąpi. Oznacza to jedynie, że aby wrócić do punktu wyjścia trzeba znaleźć spółkę, która urośnie o 3000%, a takich jest bardzo mało i to nie tylko na GPW. Drugą stroną medalu jest wytrzymanie takiego wzrostu, co jest znacznie trudniejsze niż godzenie się ze stratą. Bo tak jest właśnie zbudowana psychika ludzka, mamy tendencję do odwlekania strat i szybkiego realizowania zysków. Dlatego właśnie na giełdzie mniej niż połowa inwestorów odnosi sukces.






Pozdrawiam i życzę dużych zysków,

Paweł Biedrzycki



StrefaInwestorow.pl

Praktycznie o Inwestowaniu

piątek, 2 lipca 2010

Czym jest w rzeczywistości bycie akcjonariuszem i dlaczego nie zawsze warto kupować akcje debiutującej spółki?

Czym jest w rzeczywistości bycie akcjonariuszem i dlaczego nie zawsze warto kupować akcje debiutującej spółki?


Zanim dokona się zakupu akcji jakiejkolwiek spółki warto dokładnie zrozumieć czym w rzeczywistości jest, tak wydawałoby się z pozoru oczywista rzecz, bycie akcjonariuszem. Powszechnie wiadomo że, kupując akcje spółki wchodzącej na giełdę, nabywca staje się jej współwłaścicielem i ma związane z tym prawa. Jest wiele praw i przywilejów przysługujących akcjonariuszom spółek giełdowych.


Chciałbym się w tym artykule skupić na jednym, moim zdaniem kluczowym aspekcie posiadania akcji. Będąc posiadaczem akcji spółki, ich właściciel jest w rzeczywistości współwłaścicielem firmy w stosunku do wielkości posiadanych akcji. Płynie z tego oczywisty wniosek, że zarówno prezes jak i zarząd firmy są pracownikami akcjonariusza. W związku z tym, jako pracownicy powinni dbać o jego interesy oraz o to, żeby zainwestowane pieniądze były jak najlepiej ulokowane i co się z tym wiąże przynosiły jak najlepszą stopę zwrotu. Niestety praktyka rynkowa pokazuje, że nie zawsze tak jest. Mimo coraz wyższej kultury korporacyjnej oraz działania kodeksu dobrych praktyk na GPW, wielu emitentów akcji nie podchodzi do akcjonariuszy na zasadach partnerskich.


Niestety wciąż duże grono właścicieli spółek oraz prezesów traktuje emisję i sprzedaż akcji jako możliwość produkcji własnych pieniędzy lub sprzedawania swoich udziałów po bardzo wysokich cenach. Jest to w głównej mierze uwarunkowane brakiem wiedzy oraz otwarcie mówiąc naiwnością inwestorów.


Logicznym jest przecież to, że nabywając akcje dowolnej firmy, kupujący jest właściwie skazany na obietnice prezesa i zarządu, co do jej przyszłości. Uściślając spółka dostaje pieniądze od kupującego właściwie jedynie w zamian za obietnicę ich pomnożenia. Emitująca akcje firma nie jest zobowiązana do płacenia żadnego oprocentowania, tak jakby to miało miejsce w przypadku obligacji lub kredytu z banku. W obliczu tych wniosków wysoce niepokojąca wydaje się wszechobecna kampania reklamowa spółki, przed jej wejściem na giełdę. Dlaczego taka sytuacja ma miejsce?


Skoro firma reklamuje swoje akcje jako produkty, to oczywistym jest, że traktuje akcjonariuszy jak klientów a nie współwłaścicieli. Chce im po prostu sprzedać jak najwięcej towaru (akcji) po jak najwyższej cenie! W trakcie procesu decyzyjnego związanego z doborem akcji do portfela, mnie jako inwestora giełdowego, mało obchodzi jak bardzo spółka jest znana czy też jaka jest świetna według właścicieli. To na czym się skupiam to jej przyszłość, plany a najbardziej to ile zarobi i jak szybko zwróci mi się moja inwestycja.


Negatywnych przykładów na naszej giełdzie jest mnóstwo. Zwłaszcza w obliczu hossy giełdowej i dobrej koniunktury rynkowej. Za całkowitą inwestycyjną abstrakcję należy uznać sytuację, w której kupujący akcje debiutującej firmy za 1 zł zysku płacą 100 zł (wskaźnik C/Z = 100).


Zakładając, że w powyższym przykładzie inwestorzy zachowują się racjonalnie trzymają akcje oczekując zwrotu z inwestycji w okresie 7 maksymalnie 10 lat. Przeprowadzając prostą kalkulację szybko można dojść do wniosku, że przy powyższych założeniach zyski spółki powinny rosnąć odpowiednio przez 7 lat w tempie 70% rocznie. Wydłużając horyzont inwestycyjny do 10 lat oczekiwany wzrost wynosi około 40% rocznie. Każdy przedsiębiorca i realista doskonale wie, że w praktyce tego rodzaju założenia są wysoce wątpliwe i mało realne!


Prezes takiej spółki najczęściej nie zdaje sobie z tego oczywiście sprawy albo niewiele go to obchodzi. Później jedynie udaje zdziwienie, że podczas gdy zyski spółki rosną 10% rocznie jej kurs leci w dół. Irytującym jest jak jeszcze wszem i wobec stwierdza, że nie ma żadnych powódek żeby kurs spadał, bo spółka realizuje założoną strategię.


Każdy inwestor potrafiący liczyć, wie przecież, że w takim tempie (wzrost zysków o 10%) zwrot z inwestycji nastąpi dopiero po 25 latach. Tylko zwrot bez wypracowania jakichkolwiek zysków. Przy tego rodzaju założeniach zdecydowanie lepiej już ulokować pieniądze na lokacie w banku. Lokując środki na 25 lat przy oprocentowaniu jedynie 3,5% rocznie ostateczna inwestycja przyniesie około 130% zysku.


Zdecydowanie bardziej negatywnie należy ocenić sytuację, w której przy powyższych założeniach, „dżentelmen”, będący właścicielem spółki sam na debiucie sprzedaje swoje akcje po wywindowanych cenach. Przy tak wygórowanych oczekiwaniach nie musi nawet specjalnie sabotować założonej strategii, bo kurs i tak będzie tracił na wartości, aż w końcu on sam je odkupi po dużo niższej cenie.


W Stanach Zjednoczonych (najbardziej dojrzałym rynku giełdowym świata) oczywiście sprawa wygląda zupełnie inaczej. Żeby nie wiem jaka była hossa nikt nie kupi spółki debiutującej, płacąc 100$ za 1$ zysku. Inwestorzy, z racji swojego doświadczenia i wiedzy nie zareagują żadnym popytem na tego rodzaju oferty. W USA prezesi spółek giełdowych dobrze wiedzą kim jest dla nich akcjonariusz i jakie obowiązki wobec niego mają. Zresztą, jak prezes nie będzie wiedział to SEC (Securities and Exchange Commission) szybko mu przypomni.


Tutaj fantastycznym przykładem jest Google. Jego właściciele specjalnie wprowadzali spółkę na parkiet po niskiej cenie, bo chcieli, aby akcjonariusze na nich zarobili. No i oczywiście nie sprzedawali swoich akcji tylko robili nową emisję, bo wiedzieli, że za jakiś czas będą kosztowały dużo więcej. Dopiero z czasem, konsekwentnie, niezależnie od sytuacji rynkowej upłynniali część posiadanych akcji wcześniej to zapowiadając.


W Polsce właściciele spółek debiutujących oczywiście robią całkowicie inaczej. Obiecują dynamiczny rozwój, z którego najczęściej nic nie wychodzi. W ramach emisji akcji próbują uplasować oprócz nowych akcji swoje własne. Często okazuje się, że z czasem z wcześniejszych zapowiedzi nic nie wychodzi. Tylko, że to już nie jest ich problem - oni sprzedali swoje udziały i mają tani kapitał na inwestycje.


Ten artykuł pisałem z myślą o tym, aby pobudzić w Tobie refleksję na temat racjonalności zachowań polskich inwestorów. Nasz rynek jest wciąż młody i opisane powyżej sytuacje są aż nadto częste. Dlatego właśnie, nigdy nie kupuję akcji debiutujących spółek. Nie mam czasu ani siły czytać prospektów emisyjnych oraz analizować wycen oraz szans na rozwój, które najczęściej się nie sprawdzają. Zdecydowanie lepiej czuję się, gdy wiem już jak je rynek wycenia i w którym kierunku ma zamiar podążać.


W tym celu korzystam z wskaźników spółek dostępnych w Sindicator.net. Sprawdzam jakie wartości przyjmuje wskaźnik C/Z (ile złotych płacę za 1 zł zysku) dla moich potencjalnych celów zakupowych. Na podstawie tych wartości już wstępnie jestem w stanie ocenić sensowność danej inwestycji. Oczywiście są to wyniki za ostatni rok i mogą być obarczone różnego rodzaju przypadkowymi wydarzeniami.


Analizując za pomocą tego rodzaju metod, trzeba oczywiście podejść do tego znacznie szerzej. Ja w tym momencie nie mam takiego celu. Chcę tylko, abyś sobie uświadomił, że kupując akcje, płacisz za przyszłe zyski, więc zastanów się czy spółka jest je w stanie dla Ciebie w przyszłości wygenerować.






Pozdrawiam i życzę dużych zysków,

Paweł Biedrzycki



StrefaInwestorow.pl

Praktycznie o Inwestowaniu

czwartek, 1 lipca 2010

3 główne założenia analizy technicznej

3 główne założenia analizy technicznej


Analiza techniczna jest istotnym czynnikiem determinującym decyzje inwestycyjne wielu, zwłaszcza indywidualnych inwestorów giełdowych. Niestety bez zrozumienia kilku ważnych faktów związanych z inwestowaniem w oparciu o analizę wykresów, cały proces jest z góry skazany na porażkę. Na pewno wiesz, że aby wykonywać coś prawidłowo i skutecznie, trzeba zrozumieć z czego to wynika oraz czym jest determinowane. Ludzkość od zarania dziejów cały czas się rozwija właśnie dzięki tej zasadzie. Podobnie jest z analizą techniczną. Żeby ją skutecznie wykorzystywać trzeba wcześniej zrozumieć i poznać na podstawie jakich założeń ona działa.


Są trzy główne założenia, na których opiera się analiza techniczna. Żeby osiągnąć sukces musisz je zrozumieć oraz przede wszystkim w nie uwierzyć. Jeżeli tego nie zrobisz to stosowanie analizy technicznej w Twoim przypadku może nie przynosić oczekiwanych efektów.


Spotkałem się w swoim życiu z wieloma inwestorami, którzy nie wierzyli w analizę techniczną. W dziedzinie inwestowania jest wiele dróg i każdy ma prawo korzystać z najlepszej, w jego mniemaniu. Nie można jednak czegoś negować, jeżeli nigdy się właściwie z tym dokładnie nie zapoznaliśmy. Tym bardziej nie można czegoś negować jeżeli się nie ma o tym w ogóle pojęcia. Ja w swoim życiu staram się kierować zasadą, że nie neguje niczego dopóki tego dobrze nie poznam. Cenię i stosuję analizę fundamentalną chociaż nie uważam, żeby była skuteczniejsza od analizy technicznej. Co więcej uważam, że obydwa podejścia są wartościowe dlatego najlepiej je łączyć. Efektem tego podejścia jest narzędzie dla inwestorów giełdowych – skaner rynku giełdowego Sindicator.net.


Przejdźmy teraz do trzech zasad, które tworzą fundament analizy technicznej.


Zasada nr 1: Rynek dyskontuje wszystkie informacje


Pierwsze założenie zakłada, że w przypadku kursu dowolnej spółki notowanej na giełdzie wszystkie informacje na jej temat, znane i dostępne ogółowi inwestorów, są już uwzględnione w jej cenie. Składają się na to wszelkiego rodzaju wyniki finansowe, komunikaty, pogłoski na temat spółki, opisywane przez różnego rodzaju prasę branżową. Na rynku dojrzałym i efektywnym za jaki uznajemy Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie wszystkie ogólnie dostępne informacje są już uwzględnione w kursie akcji spółki. Dlatego nie ma sensu pod ich wpływem podejmować decyzji, zwłaszcza długo po fakcie.


Całe założenie sprowadza się do tego, że umiejętne analizowanie wykresów potrafi z wyprzedzeniem dać sygnał o pozytywnej bądź negatywnej informacji fundamentalnej, która może się dopiero pojawić. Powszechnie wiadomo, że na rynku znajdują się inwestorzy, którzy wykorzystują poufne informacje i skupują albo sprzedają akcje przed przekazaniem informacji do publicznej wiadomości.


Obserwowanie kursów i obrotów na rynku akcji oraz wychwytywanie tego rodzaju dziwnych zachowań może okazać się bardzo zyskowne. Nie ukrywam, że jest to moje ulubione zajęcie w całym procesie analizowania wykresów. Obserwowanie wykresów często pozwala z wyprzedzeniem zauważyć nagły wzrost zainteresowania daną spółki, zanim jeszcze pojawią się pozytywne informacje.


Założenie, że wszystkie dostępne informacje na temat spółki są uwzględnione w jej kursie prowadzi też do innego wniosku. Skoro insiderzy i analitycy techniczni mogą wyprzedzać swoimi decyzjami inwestycyjnymi pojawienie się pozytywnych informacji na temat spółki, to moment ich ujawnienia, wbrew oczekiwaniom większości inwestorów, może być sygnałem do spadku a nie wzrostu kursu jej akcji. Jest to efektem tego, że inwestorzy wcześniej kupujący zaczynają w momencie publikacji informacji realizować zyski, na podstawie których wcześniej kupowali.


Zasada nr 2: Ludzie zachowują się podobnie, gdy maja do czynienia z podobnymi wydarzeniami


Analiza techniczna jest analizą psychologicznego zachowania tłumu. Na pewno znasz uczucia strachu i chciwości. To właśnie te dwa, najczęściej występujące podczas inwestowania doznania determinują w dużym stopniu skuteczność analizy technicznej. Kursy akcji wielokrotnie układają się w powtarzające się formacje cenowe, ponieważ tłum (inwestorzy) często powtarza swoje zachowanie.


Tak samo jest w życiu codziennym. Jeżeli drużyna narodowa osiąga sukcesy w dowolnej dyscyplinie sportowej to większość mieszkańców kraju wychodzi na ulice, śpiewa, tańczy, cieszy się. Czasami nawet są ogłaszane przerwy w pracy żeby oglądać kolejne zawody z udziałem mistrzów sportowych. Jeżeli jest jednak na odwrót, to zazwyczaj nikt nie potrafi wymienić nawet chociaż jednego nazwiska zawodnika z drużyny. Społeczeństwo i media się tym specjalnie nie interesują, a najzagorzalsi kibice są krytycznie nastawieni do zawodników oraz trenera.


Taka jest natura ludzka i większość ludzi nie jest w stanie tego zmienić. Ten proces wciąż się powtarza i podobnie jest na giełdzie. Mimo, że część osób będzie umiała rozpoznać takie zachowanie, zobaczyć na wykresie "formację rynkową" i ją wykorzystać, to i tak większość zrobi to samo. Taka jest ludzka natura! To właśnie dzięki niej inwestorzy korzystający z analizy technicznej zwiększają prawdopodobieństwo swojego sukcesu inwestycyjnego.


Zasada nr 3: Rynki finansowe są albo w trendzie albo się konsolidują


To jest najważniejsze założenie!


Na pewno wiesz, że możemy wyznaczyć 3 rodzaje trendów: wzrostowy, spadkowy i boczny. Mogę ci zagwarantować, że dowolna ze spółek notowanych na giełdzie jest w którymś z tych trzech trendów. Pamiętać należy, że trend jest ściśle związany z perspektywą inwestycyjną. Dowolny instrument finansowy może znajdować się w różnych trendach w zależności od obserwowanej skali czasowej.


Dlatego właśnie każdy analityk techniczny powinien grać z trendem zgodnie z założoną przez siebie perspektywą inwestycyjną. Tylko konsekwentna gra z trendem gwarantuje w długim terminie sukces inwestycyjny. W USA jest takie powiedzenie "Trend is your friend" (trend jest Twoim przyjacielem). Jeżeli chcesz osiągnąć sukces na giełdzie, trzeba o tym pamiętać i przede wszystkim z tego korzystać.






Pozdrawiam i życzę dużych zysków,

Paweł Biedrzycki



StrefaInwestorow.pl

Praktycznie o Inwestowaniu