wtorek, 5 sierpnia 2014

Czy nadchodzi bessa?

Czy nadchodzi bessa?


Autor: Piotr Goliszewski


Czy nadchodzi bessa? Warto na początku drugiej połowy 2014 roku przyjrzeć się kilku faktom, które od kilku miesiecy mogą napawać niepokojem. Artykuł jest próbą zwrócenia uwagi optymistów na oczywiste zagrożenia.


Czy nadchodzi bessa?

09-07-2014

Bessa w USA zapowiadana jest od wielu miesięcy. Czy w takim razie jej widmo jest realne? A jeśli tak, to co dalej? Już w końcówce 2013 roku w komentarzach i analizach nie brak było opinii, że okres wzrostów na giełdach małymi krokami zbliża się ku końcowi. Nie brak było również sugestii, że stanie się to bardzo szybko.

W początkowym okresie 2014 roku byłem jednak o te złowieszcze prognozy spokojny. Dlaczego? Dlatego, że biorąc pod uwagę wskaźniki makroekonomiczne czekało nas jeszcze kilka miesięcy potencjalnych wzrostów. Obecnie jednak symptomów bessy pojawia się coraz więcej. W poniższym artykule chcę się chwilę nad nimi zatrzymać, zaznaczając, że są to moje subiektywne opinie, a decyzje inwestycyjne zawsze powinny być podejmowane w zależności od naszego podejścia inwestycyjnego oraz aktualnego składu naszych inwestycji, nie zapominając oczywiście o horyzoncie czasowym.

SYTUACJA NA ŚWIECIE

Wśród doświadczonych inwestorów nie brak tych, którzy podzielają opinie, że inwestując na polskiej giełdzie zawsze powinniśmy śledzić to, co dzieje się za oceanem. Jak to ma się do danych historycznych. Jak trafnie zauważa profesor Rybiński: "Warto pamiętać, że w minionych 150 latach średni okres od dna recesji do szczytu koniunktury w USA wynosił 42 miesiące, a po drugiej wojnie światowej 58 miesięcy. Obecny okres ożywienia trwa już ponad 50 miesięcy, czyli statystycznie w 2014 roku bardziej prawdopodobne jest pogorszenie koniunktury niż jej poprawa."

Indeksy już dawno pobiły szczyty z poprzedniego załamania. A coś co ciągle rośnie - kiedyś zwyczajnie musi zacząć spadać. Argumentów oczywiście jest dużo więcej:

  • na giełdach jest już drogo;
  • ograniczenie QE3 niesie za sobą negatywne konsekwencje, np. wzrost cen obligacji amerykańskich;
  • w pierwszej połowie roku pojawiły się dobre dane ekonomiczne w USA. Banksterzy wykorzystają to do namówienia zwykłych ludzi do kupowania akcji, sami będą po cichu sprzedawać;
  • po czterech latach zerowych stóp procentowych i drukowania pieniędzy przez banki centralne narosły potężne bańki spekulacyjne na wielu rynkach. W 2014 roku niektóre z nich zaczną pękać;
  • inwestorzy długoterminowi będą dalej akumulowali złoto - w pewnym momencie okaże się dlaczego. Wrócimy do tematu złota w dalszej części artykułu;
  • przedłużająca się dekoniunktura doprowadzi do dalszego nasilenia się nastrojów antyunijnych w wielu krajach. To już sie dzieje, czego przykładem były ostatnie wybory do Eurloparlamentu, gdzie jak nigdy dotąd silnie reprezentowana jest grupa eurosceptyków;
  • padł kolejny duży bank. Czwarty co do wielkości bank Bułgarii utracił swoją płynność finansową. To kolejny po Cyprze przypadek, który powinien dać do myślenia wszystkim tym, którzy trzymają swoje oszczędności na lokatach bankowych. Według jednego z najlepszych polskich ekonomistów - profesora Rybińskiego to nie ostatnie bankructwo dużego europejskiego banku w tym roku;
  • rozpoczął się polityczny demontaż czterech wolności w Unii. Po Wielkiej Brytanii kolejne kraje wprowadzą ograniczenia w dostępie do rynku pracy i świadczeń socjalnych obywatelom z innych krajów;
  • Grecja już pokrywa z podatków bieżące wydatki (bez spłat zadłużenia).

Przerażające jest to, że wielu inwestorów indywidualnych, często drobnych i bez wieloletniego doświadczenia, nie bierze tych oczywistych faktów pod uwagę. Nie łudźmy się jednak. Inwestorzy instytucjonalni i duzi zagraniczni gracze są już na to przygotowani. A w przysłowiową kość dostaną ci najmniejsi z inwestycjami do 1 mln złotych. A to może prowadzić do finansowej katastrofy. Jeśli powyższe dane nie przekonały, spójrzmy w takim razie co już dzieje się w Polsce i co w krótkiej perspektywie czasu wydarzyć się może:

POLSKA

Co z tą Polską - można zadać pytanie w ślad znanego publicysty. Czy jest się czego obawiać? Przecież gospodarka ma się świetnie co potwierdzają wskaźniki makro: zarówno twarde dane, jak również wskaźniki wyprzedzające. Do tego mamy niską inflację i brak presji na jej podwyższenie, a prognozy dotyczące PKB są wzrostowe, w ślad za czym powinna pójść polska giełda.

Czy aby na pewno? Już laik powinien zauważyć, że spokojny sen inwestorów zakłócić może niepewna sytuacja na Ukrainie, hamowanie programu QE w USA, wydarzenia w Chinach świadczące o gospodarczym spowolnieniu i nieoczekiwane informacje o tym, że Chiny mają bardzo duży deficyt handlowy oraz duża niepewność co do rynków wschodzących. W tym miejscu zatrzymajmy się dłużej nad hamowaniem programu QE i zastanówmy się, jaki to może mieć wpływ na giełdę w Polsce.

Pierwsze negatywne informacje przyszły już w roku 2013, kiedy to Brazylia zmuszona była podnieść stopy procentowe w związku z odpływem kapitału zagranicznego z tego kraju właśnie w obawie przed ograniczeniem QE. Należy pamiętać, że poza Stanami Zjednoczonymi jednym z głównych beneficjentów programu QE, a więc drukowania pieniądza przez FED, są właśnie rynki wschodzące. Już w styczniu działania podjęte przez FED spowodowały na rynkach wschodzących gwałtowną przecenę akcji i walut (gwałtowny spadek liry tureckiej, randa południowo afrykańskiego oraz argentyńskiego peso).

Jak zauważa portal Investtracer.com należy odpowiedzieć sobie na pytanie: Jeśli zwiększanie podaży pieniądza wpływało pozytywnie na rynek amerykański, to jak na ten sam rynek wpłynie ograniczanie podaży pieniądza? Kolejne programy QE trwały nieprzerwanie od 2009 roku aż do 2013. Klasyczna ekonomia odpowiada na to pytanie jednoznacznie. Spadek podaży pieniądza jest czynnikiem negatywnie wpływającym na gospodarkę i rynek akcji. Sceptycy powiedzą, że owszem, ale FED ogranicza QE w sposób kontrolowany reagując na dane z gospodarki. O tym tłumaczeniu już pisałem - nie będę do tego wracał ponownie. Prawda jest taka, że rzeczywistość jest inna. Od początku rozpoczęcia programów QE rynek amerykański rośnie nieprzerwanie. W tym samym czasie hossa na GPW trwa od 2009 roku z wyjątkiem okresu 2011-2012, gdzie w gospodarce polskiej doszło do spowolnienia gospodarczego.

Być może dla wielu inwestorów te dane są mało przekonujące. Z faktami jednak się nie dyskutuje. A idąc krok dalej, warto zwrócić uwagę na kilka innych, niestety negatywnych informacji z naszego rynku:

  • Rząd doprowadzi do końca operację ZUS, większość Polaków pasywnie wybierze ZUS (czyli w ogóle nie pójdą do oddziałów ZUS żeby się zadeklarować);
  • Wzrost gospodarczy będzie niższy niż prognozowane 2,5 procent, inflacja pozostanie bardzo niska, mimo osłabienia złotego;
  • Jak prognozuje profesor Rybiński Trybunał nie zdąży się wypowiedzieć na temat OFE w 2014 roku. A jak nawet zdąży pod koniec roku, to za niekonstytucyjny uzna tylko zakaz reklamy, bo koszty odwrócenia całego procesu byłyby zbyt duże.

Na koniec analizowania rynku w Polsce jeszcze dwie, ogromnie ważne refleksje. Pierwsza ponownie nasuwa się po lekturze analizy InvestTracer.com. i dotyczy makroekonomicznego barometru dla polskiej giełdy. Jego najważniejszymi składowymi poza danymi ze sfery rzeczowej gospodarki są rynkowe stopy procentowe. Idealna sytuacja dla rynku akcji to niskie stopy krótkoterminowe i wysokie stopy długoterminowe. W ostatnich tygodniach zauważyć można, że ta relacja bardzo szybko zmienia się na niekorzyść tzn. stopy krótkoterminowe rosną czemu nie towarzyszy inflacja, natomiast obserwujemy duży spadek rentowności obligacji pięcioletnich i dziesięcioletnich. Długi koniec krzywej opisuje wzrost awersji do ryzyka i popyt na obligacje o terminie zapadalności 5 i 10 lat natomiast spadek krótkoterminowych rynkowych stóp procentowych oznacza podaż instrumentów krótkoterminowych. Bardziej płaska krzywa dochodowości ma negatywną wymowę dla rynku akcji.

Druga refleksja dotyczy poziomu inflacji. Brak zagrożeń inflacyjnych to czynnik wspierający wzrost gospodarczy. Problem tkwi w tym, że w tym cyklu koniunkturalnym możemy nie zobaczyć inflacji. Niektóre ośrodki badawcze mówią nawet o groźbie deflacji w Polsce. Nie brak głosów, ze właśnie w roku 2014 czeka nas pierwsza od wielu lat deflacja.

WOJNY WALUTOWE DOPROWADZĄ DO POWROTU "ZŁOTEGO STANDARDU".

W lutym br. całkowity dług publiczny państw przekroczył 100 bln USD. Trudno chyba o lepsze potwierdzenie faktu, że znajdujemy się w szczególnym momencie epoki papierowego pieniądza. Nie tylko dlatego, że skala jego generowania osiągnęła niespotykane wcześniej rozmiary (od 2008 r. tylko USA wprowadziły do obrotu 3 bln dolarów), ale również i z tego powodu, że sytuacja ta nie może trwać w nieskończoność.

Szerokie grono ekonomistów twierdzi, że ceny złota, a co za tym idzie i srebra, zostały w sposób sztuczny obniżone (m.in. poprzez emisję papierowych certyfikatów, których podaż przekroczyła wielokrotnie ilość fizycznego kruszcu), aby banki centralne państw zachodnich mogły uzupełnić własne zapasy. TEN FAKT POWIENIEN DAĆ NAM WIELE DO MYŚLENIA. Właśnie w kontekście toczącej się bez świateł kamer od wielu lat wojny walutowej. Temat tych manipulacji powoli zaczyna być komentowany w mediach, a mechanizmy ustalania cen na giełdach w Londynie i Nowym Jorku określane są mianem największego skandalu finansowego w historii.

Jak zauważa Adam Lelonek jest to spowodowane zwłaszcza tym, iż Zachód najprawdopodobniej roztrwonił swoje rezerwy, kreując na giełdach lub we własnych gospodarkach określone sytuacje lub doraźnie ratując swoich sojuszników przed zapaścią. Sztuczne i radykalne obniżenie cen nie przyniosło jednak spodziewanych rezultatów i większość uwolnionych, fizycznych sztabek trafiła na rynki azjatyckie, zwłaszcza do Chin.

W tym przypadku nie dziwi więc opinia znanego z odważnych prognoz amerykańskiego ekonomisty Peter Schiff podtrzymującego opinię, że cena złota osiągnie 5.000 dolarów za uncję. Zdaniem Schiffa stanie się tak za sprawą „lekkomyślnej” polityki Rezerwy Federalnej.

Jestem przekonany, że konsensus uznający ożywienie gospodarcze w USA za prawdziwe i zakładający zakończenie programu skupu obligacji (QE) oraz normalizację stopy procentowej jest błędny (…) Gdy Fed uświadomi sobie, że prognoza zakładająca ożywienie jest błędna, znów zacznie wspierać gospodarkę jeszcze większym QE. Gdy to się stanie, ceny złota zaczną rosnąć – powiedział Peter Schiff w wywiadzie udzielonym portalowi Marketwach.com.

Amerykański ekonomista dostrzega tylko jeden scenariusz, w ramach którego ceny złota mogłyby dalej spadać. Stałoby się tak, gdyby Fed rzeczywiście zdecydował się zakończyć QE i zacieśnić politykę pieniężną. Choć to obecnie dominujący pogląd wśród analityków z Wall Street, to zdaniem Schiffa jest on bardzo mało prawdopodobny.

Bądźcie cierpliwi. Wielu inwestorów w latach 90-tych wierzyło, że złoto jest martwym aktywem. Ale pomiędzy rokiem 2001 a 2011 zyskało prawie 900% – radzi inwestującym w złoto Peter Schiff.

Należy jednak być ostrożnym inwestując w złoto. Chcąc rzucić się w szał zakupu fizycznego złota warto pamiętać, że zawsze jest to inwestycja długoterminowa, a kto liczy na szybki zysk w skali kilku miesięcy może spotkać się z przykrą niespodzianką.

CZY TEN POŻAR MOŻNA UGASIĆ?

Niestety. Próba zasypania efektu kryzysu drukowaniem pieniądza powoduje, że zapominamy o jego przyczynach - nieodpowiedzialnej polityce monetarnej w USA i złej polityce fiskalnej w UE. To co ma miejsce obecnie od kilku miesięcy, czyli wpompowywane w system pieniądze są głównym źródłem wszelkiego rodzaju baniek spekulacyjnych.

Euro wpłynęło obecnie na niezbadane wody. Tomasz Kasprowicz - doktor finansów (Southern Illinois University Carbondale) zauważa, że ujemne stopy procentowe to całkowita nowość w Europie i niestety nie do końca wiadomo jakie to będzie mieć efekty. Taki ruch oznacza, że aby trzymać pieniądze na lokacie w EBC (Europejski Bank Centralny), musimy zasadniczo do tego dopłacić. Tym samym EBC chce zmusić wszystkich do inwestycji gdzie indziej - najlepiej do finansowania deficytów kraju Południa. Oficjalnie jest to ruch mający na celu walkę z zagrażającą nam deflacją. Gdzie jednak rzeczywiście popłyną te pieniądze - nie wiemy.

Tak czy inaczej empiryczne dane o wpływie deflacji na gospodarkę są trudne do interpretacji. Przede wszystkim występują one niezmiernie krótko, więc danych brakuje. A nawet jeśli już się to zdarza, tak jak w Japonii, to zwykle jako efekt pękniętych baniek spekulacyjnych. Deflacja wydaje się wtedy dość oczywistym obiektem ataków, ale raczej nie ona leży u podstaw problemów realnej gospodarki. Zresztą przykład japoński jest niepokojący z wielu innych powodów. Już od przeszło dekady bank Japonii stosuje wymyślne metody mające zwiększyć poziom inflacji. Zerowe stopy procentowe nie dały właściwie żadnych efektów. Co niepokojące - dziś większość zachodniego świata znajduje się w podobnej sytuacji. Gigantyczne bańki spekulacyjne powoli pękają, a co za tym idzie z rynku znika płynność. Innymi słowy, problemów nie da się zasypać górami świeżo wydrukowanych dolarów czy euro.

Należy więc zadać sobie pytanie: Dlaczego wiele osób nie dostrzega rosnącego ryzyka potężnego kryzysu finansowego, o skali znacznie większej niż to, co miało miejsce w 2009 roku po upadku Lehman Brothers? Głównie dlatego, że nie studiowali dokładnie poprzednich kryzysów i nie mają odpowiedniego podejścia a chęć zysków zasłania zdrowy rozsądek. Tylko nieliczni, którzy mają odpowiednio przećwiczone i nastrojone receptory są w stanie go dostrzec, inni patrzą się w ciemność i wzruszają ramionami, bo nic nie widzą. Jest jeszcze trzecia kategoria ludzi, to ci zakłamani, którzy dostrzegają nadchodzący kryzys, ale publicznie twierdzą, że nic nie widzą. Nie muszę przekonywać, że mają w tym swoje uzasadnione powody.

Jak zauważa cytowany już profesor Rybiński - jeden z najsłynniejszych polskich ekonomistów rządy i banki centralne mają w zanadrzu jeszcze trochę narzędzi, żeby odsunąć wybuch kryzysu w czasie, ale moment prawdy nieuchronnie się zbliża, po prostu skala długów na świecie jest tak duża, że nie da się ich spłacić i czeka nas fala bankructw. Nie wiem, która kostka domina padnie pierwsza, ale jak padnie, popchnie inne kostki i efekt domina doprowadzi do bankructwa kraje, banki i firmy.

Czy w takim razie zbliża się już bessa? Nie mnie to rozstrzygać. Ten artykuł ma skłonić do refleksji optymistów i skierować ich uwagę na czynniki ryzyka na rynkach finansowych. W moim subiektywnym odczuciu tylko szaleniec nie weźmie tych argumentów pod uwagę.

W ciągu kilku miesięcy mieliśmy do czynienia z upadkiem kilku banków. Najbardziej spektakularne dotyczyły Cypru. Dwa tygodnie temu płynność finansową stracił jeden z największych banków w Bułgarii, a wszystko wskazuje na to, że to nie koniec.

Co więc w takiej sytuacji ma robić indywidualny inwestor. Odpowiedź jest jedna: zachować szczególną ostrożność w podejmowanych decyzjach. Czas na przeanalizowanie swoich portfeli inwestycyjnych. Fundusze inwestycyjne i lokaty bankowe to nie jedyne z dostępnych źródeł inwestowania pieniądza. Te ostatnie nie zawsze muszą być bezpieczne. Możliwości jest znacznie więcej. Warto otworzyć oczy i lokować swoje oszczędności w instrumenty, które niezależnie od hossy, bessy, kryzysu, recesji czy okresu gospodarczego wzrostu pozwolą naszym oszczędnościom pracować w sposób efektywny.

autor:

Piotr Goliszewski

Specjalista ds. Inwestycji

Powyższy artykuł przedstawia prywatne opinie autora.
Nie jest rekomendacją inwestycyjną i jako taki traktowany być nie może.
Autor nie ponosi odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podjęte pod wpływem powyższego artykułu.


Piotr Goliszewski

Specjalista ds. Inwestycji

www.doradcafinansowy.net.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Obligacje korporacyjne. Czym są i czy warto?

Obligacje korporacyjne. Czym są i czy warto?


Autor: Piotr Goliszewski


Czym są obligacje korporacyjne? Jakie korzyści dają emitentom i inwestorom? Odpowiedź w poniższym artykule.


Obligacje Korporacyjne. Czym są i czy warto?

Na polskim rynku działa kilkadziesiąt firm, które zajmują się emisją obligacji korporacyjnych. Samo słowo obligacja wielu z nas kojarzy się z bezpiecznym instrumentem inwestycyjnym. To zaleciałość z poprzedniej epoki, kiedy dostęp do tego rodzaju inwestycji dostępny był głównie z racji emisji obligacji skarbowych. W dzisiejszych jednak czasach kiedy nawet duże Państwa UE stają na skraju bankructwa, tak kolorowo już być nie musi.

Czym w takim razie są obligacje korporacyjne?

Obligacja korporacyjna (obligacja przedsiębiorstwa) jest to rodzaj obligacji, które stwierdzają określoną ilość pożyczonych dóbr od osoby fizycznej bądź instytucji przez dane przedsiębiorstwo. Obligacje te są emitowane w określonych nominałach, jednocześnie posiadają one ustaloną stopę oprocentowania. Można więc obligacje określić formą pożyczki.

Jak to działa?

Załóżmy, że mamy do czynienia z przedsiębiorstwem, które wymyśliło innowacyjny plan na budowę nieruchomości. Taniej, lepiej, szybciej. Przecież w każdej dziedzinie naszego życia, ktoś kiedyś wpadł na genialny pomysł, który dziś stosują wszyscy. Czy nie byłoby miło gdybyśmy byli udziałowcami w firmie, która wymyśliła cegłę? Dawno, dawno temu ktoś wymyślił sposób na jej produkcję. A ta branża rozwija się nadal i dziś cegła powoli przechodzi do skarbów poprzedniej epoki.

Tak więc załóżmy, że ktoś wymyślił patent na nową formę budownictwa. Bez wody, cementu, bez ciężkiego sprzętu. To niemożliwe - powiedzą sceptycy. W tym samym jednak czasie kiedy jedni nie będą w to wierzyć, inni zaczną zarabiać na tym pieniądze. Załóżmy, że pomysł przyjął się na lokalnym rynku i przedsiębiorca-wynalazca chce rozwijać się dalej. Swoim pomysłem dzieli się z bankiem, przedstawia w banku swoją wizję i stara się o kredyt na rozwój swojej firmy. Co dzieje się dalej? NIC! Bank nie jest zainteresowany dalszą rozmową. Dlaczego? Czy dlatego, że pomysł jest zły, niedochodowy, bez przyszłości? NIE! Dlatego, że banki nie rozumieją takich biznesów. Systemy przyznawania finansowania są ściśle określone, a jakiekolwiek odstępstwa od reguły właściwie niemożliwe.

I prawda najważniejsza. A właściwie nawet tajemnica. Chcecie poznać tajemnice banków? To zachowajcie tę informacje tylko dla siebie! Uwaga, oto stara tajemnica:

BANKI POŻYCZAJĄ PIENIĄDZE TYM, KTÓRZY I TAK JE JUŻ MAJĄ!

Czy wiecie, że pomysłodawcy najsłynniejszego dziś smartfona (mniejsza o nazwę) nie mogli dostać nigdzie kredytu? Nie byli wiarygodnym klientem dla banku. I gdyby wtedy zaniechali swojego pomysłu, dziś wielu z nas nie mogłoby trzymać w rękach telefonu-zabawki, bez którego nie wyobraża sobie funkcjonowania.

Tak więc ustaliśmy już, że banki nie rozumieją przedsiębiorców-wizjonerów (sami potem z ich wizji korzystają). Ale żeby dostać kredyt w banku trzeba mieć historię w BIK, udokumentowane dochody, prowadzić firmę wiele lat i spełnić kilkanaście innych warunków.

I w tym właśnie miejscu pojawiają się obligacje korporacyjne.

Nie bez powodu stają się coraz bardziej popularne. Pozwalają one firmom pozyskiwać pieniądze na działalność i rozwój, a inwestorom dają okazję do korzystnego ulokowania posiadanego kapitału. Ich atrakcyjność dla obu tych grup ujawniła się w warunkach ograniczonego dostępu do kredytu bankowego z jednej strony, a z drugiej w malejącej atrakcyjności lokat bankowych. Można być pewnym, że nie jest to gwiazda jednego sezonu, której blask przygaśnie, gdy zmienią się warunki lub moda. Emisje i handel papierami dłużnymi to ogromna część rynku finansowego, a obligacje korporacyjne stanowią w nim pokaźny udział. W Polsce ich rynek dopiero raczkuje, więc potencjał rozwoju jest bardzo duży. Świadczy o tym dynamika wzrostu, sięgająca 30 procent rocznie.

Na rynku działa kilkadziesiąt firm, posiadających certyfikat autoryzowanego doradcy giełdowego. To te właśnie firmy w sposób profesjonalny zajmują się emisją obligacji przedsiębiorstw. Oczywiście dane przedsiębiorstwo może samo pokusić się o emisję obligacji. Ryzyko jednak z nimi związane dla inwestora, który zechce je zakupić jest znacznie większe. Dlaczego?

Otóż wróćmy do naszego wynalazcy nowego sposobu budowania obiektów mieszkalnych i usługowych. Gdyby sam zdecydował się na emisje obligacji w ofercie niepublicznej, nadzór nad taką emisją właściwie nie istnieje. Co innego, gdy emisją zajmuje się autoryzowany doradca giełdowy.

Zanim firma pełniąca funkcję doradcy podejmie się emisji obligacji dokładnie przyjrzy się "tematowi".

Przede wszystkim pod kątem ryzyka. Często wygląda to tak, że spośród setek przedsiębiorstw zaledwie kilka kwalifikuje się do tego, aby autoryzowany doradca podjął się emisji. Jakie są to czynniki? Przede wszystkim produkt lub usługa "skazana na sukces". I tego właśnie często nie rozumieją banki. Nie finansują przyszłości, skupiając się na przeszłości. Nie bez znaczenia jest tu również kondycja przedsiębiorstwa, oferowane zabezpieczenie oraz ludzie - bo to ci przede wszystkim tworzą wartość przedsiębiorstw.

Obligacje korporacyjne, ze względu na swoje zalety, są dla firm atrakcyjną alternatywą dla kredytu bankowego. Korzystają z niej zarówno małe firmy, pozyskując w ten sposób kwoty rzędu kilku milionów złotych, jak i wielkie korporacje, emitujące obligacje o wartości od kilkuset milionów złotych do ponad miliarda złotych. Papiery dłużne emitują tacy potentaci, jak PKN Orlen, Polska Grupa Energetyczna czy PGNiG, jak i niewielkie spółki deweloperskie, poszukujące środków na realizację pojedynczych projektów.

Korzyści dla inwestora

Rynek obligacji korporacyjnych daje również bardzo duże możliwości inwestorom oraz posiadaczom oszczędności. Lokowanie środków w papiery dłużne charakteryzuje się mniejszym ryzykiem w porównaniu do rynku akcji. Daje jednocześnie możliwość osiągania zysków znacznie przewyższających oprocentowanie lokat bankowych. Często są to oprocentowania rzędu 10% - 12% w skali roku. Średnie oprocentowanie notowanych na Catalyst obligacji korporacyjnych wynosi około 7 proc. A odsetki wypłacane co kwartał lub co pół roku jeszcze bardziej zwiększają ich atrakcyjność. Ma również w porównaniu z nimi wiele zalet, choćby w postaci możliwości sprzedaży obligacji w dowolnym momencie i uwolnienia środków, bez utraty odsetek.


W razie jakichkolwiek pytań pozostaję do Państwa dyspozycji. Wierzę, że moje 12 letnie doświadczenie może okazać się wyjątkowo przydatne w podejmowanych przez Państwa decyzjach finansowych.

Piotr Goliszewski

Dyrektor Zarządzający
Specjalista ds. Inwestycji

www.doradcafinansowy.net.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Procent składany a opłacalność inwestycji

Procent składany a opłacalność inwestycji


Autor: DamianKrawczyk


Procent składany, a opłacalność inwestycji, czyli dlaczego 300% w 10 lat to nie 30% rocznie? Poznaj tajemnicę, o której nie powie Ci doradca inwestycyjny.


Procent składany, czyli dlaczego 300% w 10 lat to nie 30% rocznie?

Każdy tzw. doradca finansowy (m.in. ze znanej grupy, której tutaj nie wymienię choć powinienem, ponieważ ich główne działania polegają na naciąganiu klientów na idiotyczne produkty inwestycyjne, na których mogą jedynie stracić i nękanie ciągłymi telefonami) powie Ci, że jeżeli dana inwestycja zarobiła w 10 lat 300%, to rocznie było to 30%. Świetny wynik, nieprawdaż?

Szkoda tylko, że ten tzw. doradca wciska Ci sprzedażowy kit, którego nauczono go na szkoleniach sprzedażowych, bo zależy mu na tym, aby naciągnąć jak największą ilość klientów („zalety” systemu prowizyjnego) ;)

Jeżeli Tobie również wydaje się, że 300% w 10 lat to 30% rocznie, nic dziwnego. Popełniasz popularny błąd polegający na tym, że nie bierzesz pod uwagę Świętego Graala matematyki finansowej, jakim jest procent składany.

Nie bez powodu Albert Einstein powiedział kiedyś:

„Największym wynalazkiem ludzkości jest procent składany” – Albert Einstein

Pamiętaj bowiem, że procentów w matematyce się nie dodaje, nie odejmuje, nie mnoży i nie dzieli. Prześledźmy to na przykładzie, abyś wiedział o czym dokładnie mówię.

Załóżmy, że masz w kieszeni 100 zł, które wpłacasz na lokatę ze stopą procentową 10% w skali roku (nie istotne, że dziś nie ma takich lokat, przyjąłem 10% dla prostoty obliczeń ;) ). Za rok dostaniesz zatem 110 zł (100 zł + 0,1*100 zł). A co, jeżeli tą kwotę wpłacisz na kolejny rok?

Na koniec drugiego roku dostaniesz 121 zł (110 zł + 0,1*110 zł). To ile wyniosła Twoja dwuletnia stopa zwrotu?

Zgadza się. Wyniosła 21%, bo wpłaciłeś 100 zł, a dostałeś 121 zł (121 zł/100 zł -1 ). A przecież „powinno” wyjść 20% (bo 10% + 10% to 20%).

To skąd się zatem wzięła ta bonusowa złotówka? Odpowiedź jest oczywista. To Odsetki z pierwszego roku ją wygenerowały. A dokładnie te dodatkowe 10 zł odsetek z pierwszego roku (0,1*10zł = 1zł).

To właśnie jest procent składany, który większość ludzi pomija. W powyższym przykładzie była to tylko złotówka. Ale pamiętaj, że potęga procentu składanego rośnie wraz ze wzrostem rocznych stóp zwrotu.

Jak zatem obliczyć roczną stopę zwrotu ze stopy kilkuletniej?

Poniżej wzór. Jego wyprowadzenie nie jest szczególnie skomplikowane, ale celem tego wpisu nie jest prowadzenie akademickich wywodów, ale dostarczenie Ci podstawowego miernika opłacalności inwestycji, który będziesz mógł szybko wykorzystać w praktyce.

ERSP = (1 + SP)^½ - 1

Gdzie:
ERSP – efektywna roczna stopa procentowa (zwrotu)
SP – całkowita n-letnia stopa procentowa (zwrotu)
n – ilość lat inwestycji (może być wyrażona również wartością ułamkową: np. ½ = 6 miesięcy)

Jak widzisz z przekształcenia wzoru pierwiastkowanie, to inaczej potęgowanie z wykładnikiem ułamkowym. Jeżeli jeszcze się nie wyłączyłeś, to wykładnikiem jest ta mała cyferka w indeksie górnym za nawiasem ;)

Zauważ, że powyższy wzór każdą n-letnią stopę procentową sprowadza do rocznej stopy procentowej, dzięki czemu uzyskujesz obiektywny i porównywalny z innymi miernik opłacalności projektu inwestycyjnego, niezależnie od częstotliwości kapitalizacji (czyli częstotliwości naliczania odsetek – np. raz na miesiąc, raz na kwartał, raz na 2 lata itd.).

Jeżeli bowiem przykładowo kapitalizacja przebiega w okresach półrocznych, to n wynosi w tym przypadku ½. Ponieważ odwrotnością ½ jest 2, do wzoru podstawisz w wykładniku liczbę 2. Sprawdźmy na naszym przykładzie, czy wzór działa prawidłowo:

ERSP = (1 + 21%)^½ - 1 = (1,21)^½ - 1 = 1,1 - 1 = 0,1 = 10%

Wygląda na to, że jest ok. 21% w dwa lat to 10% rocznie.

Jak już wspominałem powyższy wzór wykorzystujący procent składany działa prawidłowo również dla kapitalizacji o większej częstotliwości niż rok. Jeżeli np. w pół roku jesteś w stanie wypracować 10% stopę zwrotu, to jaka jest twoja efektywna roczna stopa zwrotu? Oczywiście 21% (to jest de facto to samo, co obliczyłem powyżej, ale liczone od drugiej strony). Dla porządku podstawmy dane do wzoru, choć właściwie nie ma tu czego liczyć (wykładnikiem w tym przypadku jest 2, ponieważ liczba ta jest odwrotnością ½):

ERSP = (1 + 10%)^2 - 1 = (1,1)^2 - 1 = 1,21 - 1 = 0,21 = 21%

Obliczmy zatem jaka jest efektywna roczna stopa procentowa, jeżeli w 10 lat wypracowałem 300%. Podstawmy dane do naszego wzoru:

ERSP = (1 + 300%)^0,1 - 1 = (4)^0,1 - 1 = 1,1487 - 1 = 14,87%

Niecałe 15%? Przecież to ponad 2 razy mniej niż obiecywane przez „doradcę finansowego” 30%

No właśnie. Po co pokazywać klientowi prawdę, skoro można przedstawić mu piękną i złudną wizję 30%. To wygląda znacznie lepiej niż niespełna 15%, nieprawdaż? ;)

Pamiętaj, że czym większa roczna stopa zwrotu, tym większa przepaść między efektywną roczną stopą procentową, a prostym rachunkiem polegającym na podzieleniu stopy procentowej przez ilość lat inwestycji!

Wskaźnik ERSP to najprostszy i podstawowy wskaźnik porównawczy. Idealny w podjęciu decyzji, czy projekt inwestycyjny jest wart Twojej uwagi, ponieważ jest obiektywny i prosty do obliczenia. Dlatego gorąco Ci go polecam.

Czy wiesz już jak łatwo sprowadzać do wspólnego mianownika różne inwestycje i porównywać je, wykorzystując do tego procent składany? Mam nadzieję, że tak :)


Damian Krawczyk

http://damian-krawczyk.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Inflacja a stopa zwrotu (zysk) z inwestycji

Inflacja a stopa zwrotu (zysk) z inwestycji


Autor: DamianKrawczyk


Inflacja.. czym ona de facto jest? Najkrócej rzecz ujmując jest to perfidny i ukryty podatek. Dlaczego tak twierdzę? Odpowiedź jest oczywista..


Czym de facto jest inflacja?

Inflacja. wszyscy znamy to słowo, ale nie wszyscy zastanawialiśmy się, czym ona tak naprawdę jest. Najkrócej rzecz ujmując można ją określić mianem: „Perfidnego i ukrytego podatku” ;)

Dlaczego, tak twierdzę? Odpowiedź jest prosta.

Załóżmy że mamy w obiegu jakąś stałą ilość dóbr (w postaci produktów i usług). Pieniądz jest reprezentacją wartości tych dóbr i ułatwia ich wymianę. Co się stanie, jeżeli rząd (albo Bank Centralny) zdecyduje się dodrukować trochę banknotów?

Jeżeli ilość dóbr jest stała, to zwiększona ilość pieniądza w obiegu, wpłynie na zmniejszenie siły nabywczej tego pieniądza. Inaczej rzecz ujmując, straci on część swojej wartości. Dlaczego? Bo jest go więcej w obiegu, czyli każda złotówka reprezentuje mniejszą ilość dóbr! Za 1 zł możesz nabyć mniej dóbr, bo złotówek w obiegu jest więcej. Podstawowe zasady ekonomii, a jednocześnie niezły przekręt, nieprawdaż? ;)

Nie ma konieczności nakładania dodatkowych podatków, które nie są dobrze odbierane przez społeczeństwo. Lepiej dodrukować trochę pieniędzy. Podatnicy i tak się nie połapią, że są coraz biedniejsi ;)

Stąd się bierze inflacja w systemie monetarnym?

W zdrowym i nie regulowanym centralnie systemie naturalnym zjawiskiem powinna być sytuacja przeciwna, czyli deflacja. Przy stałej ilości pieniądza w obiegu i wzroście gospodarczym (którego efektem jest wzrastająca ilość dóbr w obiegu), pieniądz powinien zyskiwać na wartości, a nie ją tracić! Niestety to tylko model idealny, bez ingerencji polityków w gospodarkę, czyli idealistyczna utopia ;)

Zostawmy zatem na boku dywagacje pt. „co by było gdyby” i zastanówmy się jak zneutralizować zgubny wpływ inflacji na nasz portfel. Przeanalizujmy to krok po kroku.

Załóżmy, że masz w kieszeni 100 zł i za te 100 zł możesz kupić określony koszyk dóbr. Wskaźnik inflacji podawany przez GUS wynosi 10% w skali roku, co oznacza, że koszyk po roku jest droższy o 10%. Załóżmy również, że w tym czasie ze swojej inwestycji osiągnąłeś stopę zwrotu 20% rocznie. Wydawałoby się, że zarobiłeś 10% na czysto (20% - 10%). Sprawdźmy, czy faktycznie tak jest. Z powyższych danych wynika, że po roku masz 120 zł. Koszyk kosztuje dzisiaj 110 zł (100 zł + 0,1*100 zł).
Za 120 zł możesz kupić 120/110 koszyka, czyli ok. 1,0909 koszyka. Jeżeli kiedyś mogłeś kupić 1 koszyk, a teraz możesz kupić 1,0909 koszyka, to Twój realny zysk to 0,0909, czyli 9,09%, a nie 10%. Jaki jest zatem wzór na realny zysk z uwzględnienie inflacji? Wzór wygląda następująco:

RSPI = (SP - SI)/(1 + SI)

Gdzie:
RSPI – realna stopa procentowa (zwrotu) z uwzględnieniem inflacji
SP – stopa procentowa (zwrotu) z inwestycji
SI – stopa inflacji

Podstawiając dane z naszego przykładu do powyższego wzoru mamy:

RSPI = (0,2 - 0,1)/(1 + 0,1) = 0,1/0,1 = 0,0909 = 9,09%

Wynik pokrywa się z naszym powyższym wnioskowaniem. Wszystko wskazuje na to, że wzór jest prawidłowy.

W praktyce, tego wzoru nie trzeba tak naprawdę stosować do porównywania zyskowności inwestycji (ja również go nie stosuję). Ponieważ inflacja jest stała, każda stopa procentowa jest nią w równym stopniu „zanieczyszczona”, a co za tym idzie inflacja nie mam znaczenia przy porównywaniu stóp zwrotu z inwestycji. Warto jednak wiedzieć, jaka jest realna stopa zwrotu z naszych inwestycji, jeżeli weźmiemy pod uwagę „ukryty podatek” jakim jest inflacja ;)


Damian Krawczyk

http://damian-krawczyk.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.